Co jest strasznego w mojej siostrze? Na przykład to, że nie pozwala mówić do siebie po imieniu.
— Moni, a nie Monika — poprawia z naciskiem każdego, nawet nauczycieli. — Moni, z francuska!
Wszyscy więc mówią do niej Moni. Co jest o tyle denerwujące, że i na mnie zaczęto mówić inaczej niż dotąd. Nasz nauczyciel muzyki, Bemol, wymyślił, że skoro Moni jest Moni, to ja będę Uszko. Rozumiecie, Moni i Uszko — Moniuszko. Jak ten słynny kompozytor od „Strasznego dworu”. Miałem nadzieję, że pomysł Bemola pójdzie w zapomnienie, ale niestety, przyjęło się — nawet rodzice mówią do mnie Uszko. (…)
Na początku próbowałem nie reagować, gdy wrzeszczano za mną „Uszko”; udawałem, że nie słyszę — czasami jednak wymagało to nadludzkiego wysiłku. I nazbyt dużych ofiar. Kiedyś tata spytał:
— Uszko, chcesz jeszcze jeden kawałek pizzy?
A Moni, widząc moją kamienną twarz, zawołała:
— Zjem za niego!
Od tamtej pory wiem, że lepiej być najedzonym Uszkiem, niż głodnym Kajetanem.
Nigdy już nie pójdę z tatą i Moni do opery — kosztuje mnie to zbyt dużo nerwów! Dzisiaj, gdy w czasie przerwy weszliśmy do jednej z teatralnych kafejek, tata, zamiast stanąć w kolejce, ukucnął przy stoliku i zerknął porozumiewawczo na Moni.
— Mierz czas — powiedział. — Zobaczymy, czy uda mi się pobić rekord.
— Jaki rekord? — zapytałem.
Ale w tym momencie rozległ się dzwonek i tata kazał mi być cicho.
— Dlacze… — chciałem wiedzieć.
— Psssyt! — syknęła Moni. — Pierwszy dzwonek! Jeszcze tylko kilka minut!
Tata kucał ze skupioną miną. Gdy usłyszeliśmy drugi dzwonek, podparł się rękami — jak biegacz na starcie.
— Co ty wyprawiasz?! — wykrztusiłem.
— Ciii… — Moni spojrzała na mnie karcąco. — Pomalutku trzeba już się przygotowywać…
— Ale do czego?!
Nikt mi jednak nie raczył odpowiedzieć.
Tata bił zapamiętale brawo, nagradzając oklaskami każdą szczególnie udaną arię – gdy opera dobiegła końca, zerwał się na równe nogi i głośno wiwatował.
— Można tak? — Moni zerknęła na mnie z ciekawością.
— Można, można — pokiwałem głową. — Nie wiem tylko, dlaczego tata woła „Pa, pa, pa!”.
— Śpiewałem — wyjaśnił tata, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.
— Nie pamiętacie? — I zaczął nucić. — „Pa-pa-pa-pa!”
— „Papapa-pa, papapa-pa” — dołączyła się Moni. — „Papapapapa-pa” — nie wytrzymałem.
— „Pa-pa”, „Papapapapapapapa!” — zaśpiewaliśmy chórem.
Gdy dojeżdżaliśmy do domu, przypomniałem sobie jeszcze o jednym.
— A dlaczego pobiegłeś na scenę? — zapytałem.
— Chciałem obdarować śpiewaków kwiatami — wytłumaczył tata.
— Nie miałeś kwiatów — przypomniała Moni.
— Dlatego postanowiłem ich wycałować — wyznał tata. Zapadło milczenie.