Hasior to już symbol Zakopanego, jeden z tych, którzy jak Witkacy, Antoni Kenar, czy Tadeusz Brzozowski osiadłszy w stolicy Tatr, wywarli trwałe piętno na jej życiu artystycznym. Galeria Hasiora od kilku dekad jest jedną z pozycji obowiązkowych w zakopiańskich bedekerach.
To miejsce czarowne, gdzie sztuka egzystuje w półcieniu w towarzystwie tej samej od lat ezoterycznej muzyki. U stropu mieści się balkonik, z którego za życia spozierał mistrz na tabuny turystów, napawających się Dziwnością Istnienia. Sam nazywał to miejsce „świetlicą powiatową”, chętnie aranżował spotkania z publicznością. Bywa, że poza tą przestrzenią hasiorowskie sztandary i asamblaże są jak ryby wyjęte z akwarium, jeśli im dać za dużo światła i powietrza więdną, wysychają, lecz w innych przestrzeniach ożywają niczym elementy scenografii do jakiegoś nieistniejącego spektaklu.
Nie bał się wszakże Hasior przestrzeni, zdarzało mu się z nią igrać, jak w niemym, kontrowersyjnie dedykowanym pomniku na Przełęczy Snozka, czy w podpalanych rzeźbach plenerowych. To były już gesty performerskie, teatr rzeźby, by nie rzec: rzeźbiarska opera. Ogień był dla Hasiora równoprawnym materiałem rzeźbiarskim, podobnie jak wysłużone przedmioty codziennego użytku – wynosił je do rangi sztuki, zamiast kararyjskiego marmuru robił sztukę z tego, co znalazł na złomowisku. W swojej technice montażu przedmiotów gotowych osiągał surrealne efekty, wzmacniane nierzadko ironicznie wymyślonymi tytułami.