List z okazji prawykonania "Powiało na mnie morze snów… Pieśni zadumy i nostalgii" na sopran, mezzosopran, baryton, chór i orkiestrę w 2011 roku w Filharmonii Narodowej w Warszawie
W jednym z listów do Tytusa Woyciechowskiego Fryderyk Chopin napisał, że fortepianowi „gada” to, co by nieraz powiedział jemu – swemu przyjacielowi. Traktował bowiem muzykę jako rozmowę z bliskimi, a instrument jako wehikuł do przekazywania uczuć i wrażeń, do dzielenia się z innymi tym, czego doświadczył.
Kiedy myślę Chopin, myślę od razu, spontanicznie – fortepian Chopina, mając w pamięci i wyobraźni nie tylko utwory fortepianowe autora Etiudy rewolucyjnej czy Poloneza-Fantazji, ale także wspaniały poemat Cypriana Kamila Norwida. Może dlatego nie zawsze kierowałem swoje myśli ku temu największemu z polskich kompozytorów. Moim żywiołem były kiedyś skrzypce, a potem – orkiestra. Później doszedł głos ze słowem, ale już po doświadczeniach z brzmieniem, z jego możliwościami i granicami. W romantyzmie, epoce Chopina, fortepian stał się instrumentem w pewnym sensie totalnym, może więc uważałem, że już więcej nie sposób go wykorzystać – został w swym romantycznym bycie wyczerpany. Należę do pokolenia, które chciało budować własny odrębny świat, niekoniecznie na romantycznym fundamencie, choć w polskiej świadomości zbiorowej romantyzm zapuścił korzenie głęboko – można wręcz powiedzieć, że jesteśmy narodem na wskroś romantycznym. A czasami w owym morzu romantyzmu przydałaby się też jakaś mocna pozytywistyczna fala.
W roku Chopina wielu zastanawia się nad znaczeniem muzyki autora polonezów i mazurków. Chyba jednak nie ma „jednego Chopina” – każdy ma tego „swojego”, rozpoznanego, rodzimego i pielęgnowanego. Dla mnie Chopin pozostanie twórcą szczególnie uwrażliwionym na wartość brzmienia, na harmonię dźwięków i elementów, z których zawsze budował spójną całość – całość rozpoznawalną już po chwili, po zaledwie błysku dźwięków. I w muzyce Chopina, mimo że najczęściej ograniczonej do zaledwie jednego instrumentu – uobecnia się pełnia, pełny człowiek, odczuwający złożoność życia i świata. Tym chyba wytłumaczyć można, choć częściowo, tajemnicę niesłabnącej obecności Chopina w świecie, w różnych kulturach. Chopin jest przecież nasz i innych, jest polski i uniwersalny, rodzimy i ponadnarodowy, i daje poczucie pełnego piękna.
Od lat interesuję się gatunkiem pieśni. Pieśń w muzyce Chopina nie stała się głównym nurtem twórczości: była domeną tego, co prywatne i intymne, ułożyła się w liryczną wąską ścieżkę, wijącą się obok głównego fortepianowego szerokiego traktu. Dlatego początkowo zamierzałem w Roku Chopina jako hommage skomponować poloneza w stylu brillant – na orkiestrę. Pomysł zamienił się jednak w pieśni: może ta metamorfoza wynika z potrzeby wypowiedzenia się przez mnie w materii bardziej osobistej, ale i dookreślonej poprzez słowo?
Pieśni „z Chopinem w tle” zacząłem pisać jesienią roku 2009 – od poszukiwania odpowiednich tekstów poetyckich, od znalezienia słowa właściwego dla dźwięku, lub może inaczej: od znalezienia takiego słowa, które przyniesie z sobą odpowiedni dźwięk. Zacząłem znaną mi poezję, np. Norwida czy Leśmiana, odkrywać na nowo; zacząłem też odkrywać poezję do tej pory mi nieznaną – tak było np. z Aleksandrem Watem, który liczył się dla mnie głównie jako prozaik.
Pieśni zyskały wspólny tytuł, za poezją Tadeusza Micińskiego: „Powiało na mnie morze snów… Pieśni zadumy i nostalgii”. W muzykę Chopina wpisany jest przecież ów żal, mający polskie korzenie – w utracie ojczyzny i szczególnej do niej miłości z perspektywy ideałów, które chciano zrównać z brukiem i „zniewolonych umysłów”. Taka jest historia Polaków: znaczona krwią i walką, w której wyobraźnia poetycka łączy się ściśle z czynem narodowowyzwoleńczym, z ideą walki. A Polacy są, jak mawiał Norwid – „wielkim sztandarem narodowym”.
Pieśni zadumy i nostalgii komponowałem piętnaście miesięcy; kilka dni temu, w okresie Bożonarodzeniowym, skończyłem partyturę. Nie był to proces prosty: trudności wynikały z użycia języka polskiego, nie najłatwiejszego i wokalnie, i muzycznie. Pieśni ująłem w formę tryptyku, którego część trzecia, o charakterze dramaturgicznej kulminacji, ma postać Adagia-Requiem dla Chopina. W niej też pojawiają się dwa akordy ze słynnej Sonaty b-moll.
Co to znaczy pisać w XXI wieku pieśni? Poruszać się po tajemniczym ogrodzie poezji, przedzierając się przez gąszcz metafor i szukając odpowiednich, nośnych sensów? Zastanawiać się: co mówi noc, uruchamiając szerokie pasmo kulturowych skojarzeń i związków? Układać własną historię z fragmentów rozpoznanych i udomowionych? Pisanie pieśni to jak pisanie autobiografii – słowami i dźwiękami. Rozpoznawanie w nich samego siebie. Wtedy może pieśń ujdzie cało…
Krzysztof Penderecki
Źródło: Archiwum Europejskie Centrum Muzyki im. Krzysztofa Pendereckiego