Co dla Janusza Przybylskiego było najważniejszym tematem malarskim? Człowiek. Nawet jeżeli mocno uproszczony, zdeformowany, nawet jeżeli go nie widać, a na obrazie oglądamy tylko "puste" ubrania. I liny. Poplątane, pokręcone, zasupłane. Te pojawiły się w ostatnim okresie twórczości, o którym twórca z przymrużeniem oka mówił "lin-art". Artysta prowokujący, odważny, nazywany najbardziej autonomicznym malarzem figuratywnym.
Janusz Przybylski (1937-1998) po studiach na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych rozpoczął pracę jako pedagog tej uczelni, a jednocześnie aktywnie poszukiwał swego indywidualnego stylu i języka artystycznego wyrazu. Po serii wyróżnień przyznanych mu m.in. w Wiedniu i Sao Paulo, od 1965 roku skoncentrował się na człowieku jako temacie sztuki. Inspirując się malarstwem Picassa, Goi czy Velasqueza budował konsekwentnie swój warsztat opierający się na deformacji postaci ludzkiej. Ostatnie lata zdominował w jego twórczości motyw skręconej, zapętlonej liny, czemu nadał stworzone przez siebie określenie „lin-art”.
„Przenosił bez ostrzeżenia w świat intelektualnych intryg, do których kluczy-znaczeń wtedy nie mieliśmy. Spotkanie z tak bardzo odmienną sztuką i osobowością budziło z letargu. Sposób myślenia i obrazowania Przybylskiego katapultował do innej przestrzeni” - wspomina Dorota Folga-Januszewska w programie towarzyszącym wystawie. „Nikt wtedy jeszcze nie rozmawiał o postmodernizmie, ale Przybylski rozpylił już w atmosferze pytanie, czy sekwencje czasu mają jakiekolwiek znaczenie dla rozwoju sztuki. (…) Był przy tym zawsze ‹cichym poetą›, nie znosił celebry i hałasu, bo sceny, które rozgrywał w swoich obrazach były zbyt tragiczne, aby spostponować je okrzykami. Z niektórych wiało grozą, a jeśli pojawiał się w nich akcent żartobliwy, to był to humor dyktatora. (…) W niektórych tekstach, które powstawały jako wstępy do katalogów artysty, autorzy, pisząc o Przybylskim, używali pojęcia karykatury, ale to słowo nie było mu bliskie. Karykatura ma w sobie czynnik prześmiewczy, ludyczny, a w obrazach Janusza nigdy nie było pustego żartu”.