Zasłynęła jako primabalerina assoluta La Scali. Ale występowała na najważniejszych scenach baletowych Europy i Ameryki, uznawana w swoim czasie za Marię Taglioni XX wieku. Była bowiem niezrównaną baleriną liryczną, w tym również niedoścignioną Giselle. Partnerowali jej najwybitniejsi tancerze jej czasów, jak: Erik Bruhn, Rudolf Nuriejew, Michaił Barysznikow czy Paolo Bortoluzzi, z którym w 22 i 23 maja 1976 roku wystąpiła gościnnie w Giselle z naszym zespołem (oboje na zdjęciu obok).
Swoimi wrażeniami po jej występie na scenie Teatru Wielkiego dzielił się wówczas Paweł Chynowski na łamach dziennika „Życie Warszawy” (1976 nr 132):
„Giselle z Carlą Fracci musiała być dla Warszawy zjawiskiem. Niezależnie nawet od tego, że w tej roli widzieliśmy już wcześniej Alicię Alonso, Natalię Biessmiertnową i wiele innych tancerek krajowych i zagranicznych. Do dziś pamiętam swój zachwyt, z jakim obserwowałem przed paroma laty kunszt techniczny Giselle Biessmiertnowej: jej nieziemski chłód, podziwu godną lekkość ewolucji i dramatyczne zaangażowanie w I akcie. Wszystko to ustępuje wszakże zjawiskowości Carli Fracci – w dużej mierze dzięki prezentowanej przez nią wersji choreograficznej tej roli, jakże innej od tej, którą przywykliśmy już uważać za oryginalną.
Marius Petipa i jego XX-wieczni kontynuatorzy pozostawili nam Giselle nazbyt nasyconą w partii tytułowej technicznymi popisami, ujmowanymi teraz w sztywne, kostyczne ramy. Dbając o popis i precyzję techniczną, bardziej niż o stylową wierność choreograficznemu oryginałowi Perrota i Corallego, współczesne baleriny zaczęły zatracać powoli romantyczny charakter tańca – również i u nas. Nie wszystkie jednak. Jak głoszą naoczni świadkowie, po pomnikowej interpretacji Anny Pawłowej, dorównywały jej – każda na swój sposób – Olga Spiesiwcewa, Alicia Markova, Margot Fonteyn i Yvette Chauviré – we Francji i Anglii. Ich baletmistrzowie natomiast starali się w swych rekonstrukcjach przywracać romantyczny styl przekazowi choreograficznemu Petipy, jaki rozpowszechnił się na Zachodzie za pośrednictwem Baletów Rosyjskich Diagilewa. Zachwycające efekty tych wieloletnich studiów i zabiegów objawiła nam właśnie Carla Fracii, prezentując ujęcie tej roli, opracowanej – jak twierdzi – pod kierunkiem dawnego partnera Markovej i Spiesiwcewej, znanego dziś ze swych romantycznych rekonstrukcji Antona Dolina.
I w tym właśnie aspekcie interpretacja taneczna i aktorska Carli Fracci była dla mnie rewelacją, a mogła być pewnym zaskoczeniem dla naszego widza. Zaczęliśmy już bowiem powoli zapominać, że sens Giselle, jej choreografii i wykonania roli tytułowej polega nie na błyskotliwej technice, lecz na tanecznym stylu, który tak wspaniale zachowują niektóre zagraniczne inscenizacje, a który w sposób niezrównany wyczarowała w Teatrze Wielkim Carla Fracci. Jej Giselle jest w I akcie dziewczyną o bardzo żywym, czytelnym współcześnie wnętrzu, którego nie traci nawet jako cmentarna zjawa w II akcie. Jej technika nie wzbudza żadnych zastrzeżeń, ale pełni tu rolę trzeciorzędną, ustępując ujmującemu aktorstwu i wielkiej klasie scenicznej włoskiej gwiazdy baletu. Poezja jej tańca w II akcie jest ewokacją atmosfery twórczości Heinego i Teofila Gautier. Wydaje się najbliższa wyobrażeniom stylowym Perrota, Corallego i ich librecistów ze wszystkich znanych nam wykonań. Giselle Carli Fracci pozostawiła w Warszawie niedościgniony wzorzec interpretacyjny dla baletu romantycznego, a w widzach doznania niezapomniane”.
Te doznania, refleksje i wspomnienia związane z występami Carli Fracci na naszej scenie ożywają, gdy dziś przyszło nam żegnać wielką włoską primabalerinę XX wieku. Pozostanie dla nas legendą.
Na zdjęciu: Powitanie Carli Fracci i jej partnera Paolo Bortoluzziego (po lewej) na warszawskim lotnisku przez ówczesną szefową naszego baletu Marię Krzyszkowską i czołowego solistę Waldemara Wołk-Karaczewskiego.