Kartki z kalendarza
Od 1956 roku podawano wciąż nowe terminy otwarcia. Dopiero trzynasty z nich został dotrzymany. Był to piątek 19 listopada 1965 roku. Na ten dzień przypadały dwie rocznice: pierwszego przedstawienia teatralnego w języku polskim w Warszawie (1765) i położenia kamienia węgielnego pod budowę gmachu wg projektu Antonia Corazziego (1825). Dzień tonął w zimowej już aurze. Uroczystości wypełniły go po brzegi. O godz. 10.30 w Ogrodzie Saskim odsłonięto głaz pamiątkowy w miejscu, gdzie król August III Sas wzniósł pierwszy w Warszawie teatr publiczny, tzw. Operalnię. O godz. 11.30 na placu Teatralnym marszałek Marian Spychalski, przewodniczący Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy (SFOS), odsłonił tablicę umieszczoną tuż przed wejściem do głównego foyer Teatru, z napisem wyrytym w murze: Teatr Wielki zbudowała Warszawa w latach 1825–1833. Projektował Antoni Corazzi. Teatr zniszczony w latach 1939–1945 przez hitlerowskiego najeźdźcę wzniosła z ruin ofiarność całego Narodu przy udziale SFOS. Nową formę gmachu Teatru Wielkiego projektował architekt Bohdan Pniewski. Teatr został otwarty 19 listopada 1965 roku by służył narodowej sprawie i sztuce.
Potem minister kultury i sztuki, Lucjan Motyka, wobec przedstawicieli polskiego świata kultury, gości, władz rządowych i partyjnych dokonał otwarcia Teatru, przecinając symboliczną wstęgę przeciągniętą przez marmurowe schody. Powiodły one zebranych do sali na blisko 2000 miejsc. O godz. 12.00 galę rozpoczęły przemówienia marszałka, Mariana Spychalskiego, i ministra kultury i sztuki, Lucjana Motyki. Po nich, w patetycznym tonie, przemówił pisarz Jarosław Iwaszkiewicz. Cytował Wyspiańskiego, wymieniał nazwiska wielkich twórców polskiej kultury, lecz zgodnie z odgórnym poleceniem nie wspomniał o Szyfmanie. Natomiast w kuluarach, podczas antraktu poprzedzającego część artystyczną, gratulowali Szyfmanowi wszyscy, na czele z premierem Józefem Cyrankiewiczem. Program koncertu muzyki i poezji polskiej w wykonaniu orkiestry, chóru męskiego i solistów Teatru Wielkiego, orkiestry Filharmonii Narodowej i czołowych polskich aktorów zawierał uwerturę Karola Kurpińskiego (pierwszego dyrektora Teatru), fragmenty Halki i Strasznego dworu Moniuszki oraz Harnasiów Szymanowskiego, a także ustępy dzieł Władysława Bogusławskiego i Leona Schillera oraz wiersz Władysława Broniewskiego Ballada o Placu Teatralnym. Dyrygowali: Mieczysław Mierzejewski, Zdzisław Górzyński i Witold Rowicki. Bezpośrednio po przejściu gości do głównego foyer, Arnold Szyfman dokonał otwarcia Muzeum Teatralnego – jego rolę w całej uroczystości sprowadzono do tego jednego aktu. Podstawiony mikrofon, podobno wskutek awarii, nie działał, więc mało kto słyszał przemówienie Szyfmana. Opublikowane później w „Ruchu Muzycznym” (ma się rozumieć, po cięciach wymaganych przez cenzurę), traktowało o podobnych placówkach w Europie, z podkreśleniem rangi dwóch muzeów teatralnych w Moskwie. I zawierało podziękowania dla Rządu. Zebranych witała wystawa przygotowana przez zespół muzealników kierowany przez Józefa Szczublewskiego „Warszawskie pamiątki teatralne 1765–1965”. Zajęła przestrzenie dawnych Sal redutowych. Na ścianie widniała wielokrotnie powiększona fotokopia ruiny sceny i widowni Teatru Wielkiego – poruszające świadectwo drogi, jaką przebył Teatr od tragicznego zniszczenia przed ćwierć wiekiem po odbudowaną świetność. Długi dzień otwarcia wieńczył spektakl Kordiana Juliusza Słowackiego w Teatrze Narodowym.
Odbyła się galowa premiera inauguracji Teatru Wielkiego – Straszny dwór Moniuszki w reżyserii Jerzego Merunowicza, w oprawie scenograficznej Zenobiusza Strzeleckiego, pod batutą Witolda Rowickiego. Spektakl zaczął się o godz. 19.00. Auta zajeżdżające przed rozświetlony Teatr spowodowały w pogrążonym w ciemności mieście duży korek (wówczas rzadkość). Przeważały samochody marki Warszawa. Dzięki bogatej iluminacji gmachu z listopadowej mgły wyłonił się udekorowany flagami narodowymi fronton, widoczne były zachowane na kolumnowej fasadzie ślady kul. Dyskretne snopy światła padały na pomnikowe sylwetki Moniuszki i Bogusławskiego, na złoty miecz bohaterskiej Nike. Delikatny promień oświetlał tabliczkę przytwierdzoną do bocznej ściany Teatru i znaczącą „miejsce uświęcone krwią Polaków”, z inskrypcją, że zginęło tu 350 osób. Do wejścia zmierzały sławne osobistości, dyplomaci, wytworna publiczność i państwowi dostojnicy. Padający mokry śnieg nie przepłoszył licznych gapiów i tych warszawiaków, którzy pragnęli uczcić tę wyjątkową chwilę choćby tylko samą obecnością przy Teatrze. Na uroczystości otwarcia przybyło ponad 400 gości z 25 krajów świata, 70 zagranicznych dziennikarzy i krytyków muzycznych, wybitni polscy artyści. U stóp schodów witali ich minister kultury Lucjan Motyka i dyrektor Teatru Zdzisław Śliwiński. Wrażenie robiły wnętrza: marmurowe posadzki, mozaikowe zegary, w foyer głównym wzorzysta posadzka z barwionego jaworowego drewna, a w reprezentacyjnym foyer pierwszego piętra gobeliny, kryształowe żyrandole, kinkiety, pająki z brązu oraz dekoracyjne elementy kwiatowe z kolorowego szkła w westybulu i na schodach projektu Tadeusza Gronowskiego – w sumie udany stylistycznie stop tradycji, nowoczesności (z lat sześćdziesiątych) i polskości (uniwersalnej). Wymagany był strój wieczorowy – elegancja publiczności osiągnęła doskonałość po wojnie chyba jeszcze niewidzianą. Długie suknie pań, ich etole i klejnoty, smokingi i fraki panów odpowiadały powadze podniosłej chwili. W tłumie dawało się dostrzec tych, którzy bywali w dawnym Teatrze, i tych, którzy swym talentem nadawali mu blask. Kroczył Artur Rubinstein z małżonką Nelą, czyli Anielą z Młynarskich, córką niegdysiejszego dyrektora Opery warszawskiej, Emila Młynarskiego. Szły dostojnie gwiazdy tamtej Opery: Maria Mokrzycka, Ewa Bandrowska-Turska, Ada Sari, Wanda Wermińska, i jej gwiazdorzy: Wiktor Brégy, Aleksander Michałowski. Sunął wytwornie Antoine Cierplikowski, słynny fryzjer z Paryża. Damy z Japonii zjawiły się w kimonach, mignął Szkot w kraciastej spódniczce, a goście z Chińskiej Republiki Ludowej byli w obowiązkowych wtedy brązowych „mundurkach”. Zgodnie z ideologicznym hasłem „sztuka dla ludu” przemykali też reprezentanci rolników, w kolorowych ubiorach łowickich i góralskich, i robotników – górnicy w odświętnych czarnych uniformach szamerowanych złotem z wysokimi czapami z kitą piór. Orkiestra zagrała hymn, triumfalne dźwięki Mazurka Dąbrowskiego poderwały widownię z miejsc. W niejednych oczach zalśniły łzy. Wolno uniosła się przetykana srebrem, ręcznie haftowana kurtyna. Chór męski zaintonował śpiew „Więc gdy się rozstaniem...”, i potoczyła się muzyka Prologu do Strasznego dworu, a potem kolejne akty. Witold Rowicki podkreślał polskie rytmy taneczne w partyturze Moniuszki. Zrealizował ją bez żadnych skrótów przyjętych w praktyce wykonawczej. Niektórzy docenili przywrócenie np. nieznanych właściwie ansambli w II akcie oraz całej sceny kuligu i arii Hanny w IV akcie, lecz przeważały narzekania, że przedstawienie nuży (ciągnęło się, z dwiema przerwami, bite cztery godziny). Tym bardziej że reżyseria Jerzego Merunowicza uczyniła spektakl statycznym i celebrowanym. Każdy akt rozpoczynał się i kończył „żywym obrazem” postaci zatrzymanych w ruchu. Zdarzyły się pamiętne momenty. Gdy w II akcie w scenie kłótni z myśliwymi Bernard Ładysz jako Skołuba z impetem walnął w podłogę strzelbą, ta rozpadła mu się w dłoniach (ten zabawny incydent odnotowały wszystkie recenzje). Andrzej Hiolski jako Miecznik w powitalnej inwokacji na słowach „Och! Drodzy goście...” zwrócił się z uśmiechem nie tylko do Bogdana Paprockiego – Stefana i Edmunda Kossowskiego – Zbigniewa, lecz obrócił ku widowni, omiatając wzrokiem trzy balkony, amfiteatr, loże i parter. W finale rozsunęły się ściany dekoracji i z głębi sceny na hucznych brawach wypadł do Mazura balet w biało-czerwonych kostiumach; w pierwszej parze zachwycał uznany mistrz tego narodowego tańca Zbigniew Kiliński w parze z Olgą Glinkówną. Na koniec scenę pokryły kosze goździków w narodowych barwach czerwieni i bieli. Chór kłaniał się po staropolsku, „w pas”. Przez dziesięć minut trwały oklaski, a kurtyna wznosiła się i opadała. Przedstawienie transmitowało Polskie Radio i Telewizja Polska na Europę w programach Interwizji (skupiającej kraje tzw. socjalistyczne) i Eurowizji, toteż artyści i widzowie mieli poczucie, że w tym operowym święcie uczestniczy wraz z nimi cały kraj i kawałek świata. Własnej rejestracji dokonała telewizja z RFN i w styczniu 1966 roku warszawski Straszny dwór ukazał się na ekranach niemieckich telewizorów.
Druga premiera, Halka Moniuszki, odbyła się już w mniej napiętej atmosferze. Reżyseria Bronisława Dąbrowskiego, akademicka, prosta i spójna, nawiązywała do tradycji inscenizacji Leona Schillera. Całość poprowadził doskonale Zdzisław Górzyński. Publiczności satysfakcję z pewnością sprawiła obsada czołowych ról: jako Halka Halina Słoniowska w rozkwicie formy wokalnej i urody oraz jako Jontek przystojny Wiesław Ochman z tenorem godnym najlepszych scen świata (co niebawem miało się potwierdzić). Bernard Ładysz śpiewał Stolnika.
Pan Twardowski Różyckiego został sprawdzony przed premierą na dwóch spektaklach zamkniętych. Choreografię do baletu stworzył Stanisław Miszczyk, dyrygował Zdzisław Górzyński. Solo tenorowe wykonał Wiesław Ochman. Scenograf Jan Marcin Szancer pragnął zadziwić publiczność dość naiwnymi efektami. Dekoracje przesuwały się przed oczami widzów: król Zygmunt August podążał za duchem ukochanej Barbary krużgankami zamku, które mnożyły się w nieskończoność, pojawiał się olbrzymi smok, a cały Wawel zapadał się pod ziemię, co – trzeba przyznać – rzeczywiście wywoływało dreszcz.
Inauguracyjny cykl zakończył Król Roger Karola Szymanowskiego. Niemal nikt wcześniej nie widział tej opery. Była nowością, a podczas przedstawienia w mrocznej scenografii Ottona Axera wreszcie można było poczuć nastrój wielkiego teatru. I wspomnieć Bohdana Wodiczkę, gdyż takich właśnie realizatorów Rogera: Axera, dyrygenta Mierzejewskiego i reżysera Horowicza przed rokiem zaplanował. Kreacja Andrzeja Hiolskiego w roli tytułowej była na ustach wszystkich. Wydawało się, że jedynie Otto Axer w Królu Rogerze nie uląkł się przestrzeni sceny i potrafił wykorzystać jej wielkość.