Rok 1999 wieńczył inscenizowany koncert wielkich chórów operowych z dzieł nie tylko Moniuszki i Verdiego, Viva Moniuszko, Viva Verdi... (11 XII 1999), przygotowany przez chórmistrza Teatru Bogdana Golę, a prowadzony przez Jacka Kaspszyka. Trzecie milenium Teatr zaczynał w atmosferze triumfu po Butterfly i – nadziei. Tankreda Rossiniego (30 I 2000) z Ewą Podleś w roli tytułowej, poprowadził najwybitniejszy znawca Rossiniego i edytor jego partytur, Włoch Alberto Zedda. Król Roger Szymanowskiego (10 III 2000) w reżyserii Trelińskiego fascynował. W otchłani Teatru unosił się wonny dym kadzideł, na scenę przez widownię zdążali kapłani, dworzanie, rycerze i lud. Łamała się w światłach biel, fiolet i seledyn, niesamowity biały Cień odbywał powietrzną drogę. Przedstawienie tonęło w symbolice przemijania (laserowy ciąg liczb, jak z obrazów Romana Opałki) i odchodzenia. Pisano, że to Roger XXI wieku. Treliński otrzymał prestiżową doroczną nagrodę Towarzystwa Muzycznego im. Karola Szymanowskiego za „odkrywczą wizję sceniczną Króla Rogera”. Transmisja radiowa jednego ze spektakli w roku 2002 odbyła się w ramach Europejskiej Unii Radiowej (EBU).
Ważnym nurtem programowym stały się zamówienia kompozytorskie u znanych twórców: na dużą scenę mieli stworzyć dzieła Paweł Szymański i Eugeniusz Knapik. Na Scenie Młynarskiego ruszyły prapremiery małych form operowych. Był to pomysłowy w zamyśle The Music Programme młodej Angielki, Roxanny Panufnik (7 IV 2000) – córki wybitnego polskiego kompozytora Andrzeja Panufnika – oraz wieloznaczny Ignorant i szaleniec wg prozy Bernharda wybijającego się twórcy Pawła Mykietyna (4 V 2001); pamiętne tu role stworzyli Olga Pasiecznik i Jerzy Artysz. Obie premiery przygotował muzycznie Wojciech Michniewski, a reżyserował otoczony już famą artysty teatralnej awangardy Krzysztof Warlikowski. Wystawiono tam też – w koprodukcji z Operą Vest w Bergen (obecnie Bergen Nasjonale Opera) – operowe science fiction Norwega Henrika Hellsteniusa Sera (8 XI 2003) pod dyrekcją Michała Klauzy i w reżyserii Piotra Chołodzińskiego. Na dużej scenie Warlikowskiego Don Carlos Verdiego (22 X 2000) zgodnie uznany był za porażkę, łącznie z obsadą; wybiła się tylko świetna wokalnie Anna Lubańska jako księżna Eboli i śpiewający gościnnie Markiza Posę Marcin Bronikowski. Podobnie stało się ze Strasznym dworem Moniuszki (9 II 2001). Próba powierzenia reżyserii specjaliście od teatralnych obrazów szlacheckiej Polski, Mikołajowi Grabowskiemu, okazała się fiaskiem. Lecz muzycznie operę Jacek Kaspszyk przygotował znakomicie.
Prasa zagraniczna była Teatrowi przychylna. Znany w Anglii Kaspszyk zbierał pochwały za podniesienie poziomu gry orkiestry. Imponował dyrektor Dąbrowski, z dyplomem Harvardu. Wprawdzie od lipca 2002 roku piastował stanowisko ministra kultury i sztuki, lecz zachował miłość do Teatru. Cudzoziemskich korespondentów pojawiających się w Warszawie interesowały, poza repertuarem i jego wartością artystyczną, koszty utrzymania wielkiego gmachu. Pisali, że pochłonęły (w 1999 roku) 19 milionów z 60-milionowej dotacji. Zatrudnienie udało się zmniejszyć o 200 osób (dochodząc do granicy 1060), ale armia bileterów, garderobianych, portierów i ich nadzorców w nieosiągalnej dla teatrów Zachodu liczbie 170 osób, budziła respekt. Podawano też z nutą zazdrości, że w orkiestrze grało 127 muzyków, chór liczył 91, a własny balet 70 osób. Taką liczebność usprawiedliwiały wymiary sceny – nieprzerwanie musieli wypełniać jej otchłań ludzie i dekoracje. Świadomość tego faktu pomogła chyba w stopniowym krystalizowaniu się oblicza Teatru: dzięki talentom Trelińskiego i Kudlički stawał się on coraz wyraźniej teatrem inscenizatora.
Obaj wystawili Otella Verdiego (8 VI 2001), Oniegina Czajkowskiego (5 IV 2002), Don Giovanniego Mozarta (8 XII 2002). Ich przedstawienia wywoływały polemiki wśród krytyków, za to przyciągały młodych widzów. Treliński dawne operowe historie filtrował przez doświadczenia dzisiejszego człowieka, w miejsce znanych librett układał ich zmodyfikowane scenariusze, mnożył teatralne znaki, odnosił się do zjawisk popkultury. W Onieginie bohaterów opery ubrała projektantka mody Joanna Klimas, na bal u Łarinych zdążały po schodach modelki, niczym na wybiegu. Realizacji Don Giovanniego towarzyszyła rzadko wiązana z operą ekscytacja mediów: Rafael Lewandowski nakręcił film dokumentalny W cieniu Don Giovanniego, z Nowego Jorku przybył wymarzony do tytułowej roli Mariusz Kwiecień (już po stażu i debiucie w Metropolitan Opera), kostiumy zaprojektował kreator mody Arcadius. On to, oblegany przez telewizyjnych redaktorów, demonstrował też na ekranie modę na własnej osobie i wkrótce cała Warszawa owijała szyje szalikami à la Arcadius (wiele osób czyni tak nadal...). W inscenizacji Don Giovanniego szalików nie było, lecz z wielu innych ekstrawagancji wspomnieć można laserowe lśniące linie wyznaczające przestrzeń gry, klepsydrę znamionującą upływ czasu, przeraźliwie nagi tors trupa Komandora czy Zerlinę upodobnioną do lalki Barbie. Orkiestra pod batutą Kaspszyka grała w arcydziele Mozarta wyjątkowo powściągliwie i stylowo, czego o śpiewie większości solistów nie dało się powiedzieć...
Kaspszyk sprawował kierownictwo muzyczne nie tylko wspomnianych premier Trelińskiego i Kudlički. Także... operetki Wesoła wdówka Lehàra w reżyserii Macieja Wojtyszki danej na 100-lecie urodzin Jana Kiepury (16 V 2002). We wrześniu 2002 minister kultury Waldemar Dąbrowski wręczył niedawnemu koledze z dyrekcyjnego tercetu Jackowi Kaspszykowi nominację na dyrektora naczelnego i artystycznego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Wraz ze swymi zastępcami, Jerzym Bojarem i Stanisławem Leszczyńskim pierwszy swój sezon 2002/03 Kaspszyk rzeczywiście uczynił znamienitym. Już wcześniej rozmaite wydarzenia i akcje edukacyjne kierowały uwagę opinii na Teatr. Dla młodzieży organizowano wycieczki po Operze. W 2002 roku, w dniu Święta Konstytucji III maja odsłonięto na frontonie Kwadrygę, rzeźbę zaprzęgu Apollina, zgodnie z projektem Corazziego sprzed 169 lat. Począł ukazywać się starannie redagowany (przez Agnieszkę Kłopocką) biuletyn „Opera Narodowa”. Wciąż trwały dyskretne prace nad polepszaniem akustyki i urządzano czasem koncerty symfoniczne – również gościnne. To właśnie tutaj, na scenie operowej, polscy melomani po raz pierwszy usłyszeli wszystkie koncerty fortepianowe Beethovena na historycznych instrumentach – z Orkiestrą XVIII wieku Fransa Brüggena.. W lutym 2003 przegląd bieżącego, bogatego repertuaru w ramach Dni Teatru Wielkiego przypomniał 170. rocznicę otwarcia Teatru.
Jaskółką Pucciniego, wystawioną w koprodukcji z operami w Los Angeles, Waszyngtonie i w Bonn (8 VI 2003), również dyrygował Kaspszyk. Reżyserowała Marta Domingo; jej sławny mąż, Plácido Domingo, słuchał z widowni polskich śpiewaków. Występowali też inni gwiazdorzy świata opery: kanadyjski tenor Ben Heppner z towarzyszeniem orkiestry Teatru pod batutą Kaspszyka wspaniale śpiewał Wagnera i arie z oper francuskich (24 XI 2002), a belgijski bas-baryton José Van Dam urzekł w recitalu pieśni ze współpracującym z nim stale pianistą, Maciejem Pikulskim (14 I 2003). Koncertowe wykonanie Walkirii Wagnera z Plácido Domingo w partii Zygmunda (22 X 2005) poprowadził znów Kaspszyk, a orkiestra spisała się doprawdy znakomicie. Na afisz wchodziły też polskie premiery istotnych tytułów z dziejów opery, w realizacjach wpisujących się dobrze w obszar teatru inscenizatora tworzony przez Trelińskiego i zgodny z tendencją narastającą w operowej Europie.
Janusz Wiśniewski we właściwym mu, wyrazistym plastycznie stylu grand guignolu wyreżyserował Siedem grzechów głównych Weilla do libretta Brechta w polskim przekładzie Stanisława Barańczaka (16 XI 2001): niespełna trzy kwadranse trwającym utworem na tancerzy, śpiewaków i aktorkę (grała Krystyna Janda na zmianę z Joanną Liszowską) dyrygował Tomasz Bugaj. Tomasz Konina za namową Stanisława Leszczyńskiego nadrobił wstydliwą zaległość polskiej opery wystawiając – w sto lat po paryskiej prapremierze! – na Scenie Młynarskiego Peleasa i Melizandę Debussy’ego (30 IV 2002). Była to, niestety, wersja (autorska) z fortepianem. Grał na nim, na scenie, jeden z czołowych naszych pianistów Krzysztof Jabłoński – tak samo poetycko i pięknie, jak grali aktorzy tego pamiętnego, wyciszonego spektaklu: Olga Pasiecznik lub Anna Karasińska (Melizanda), Mariusz Godlewski (Peleas), Andrzej Witlewski (Golaud). Również Konina wyreżyserował jedno z najdziwniejszych, szalonych i zabawnych (jak samo dzieło) przedstawień Teatru Wielkiego, czyli Podróż do Reims Rossiniego (6 IV 2003), w którym batutę dzierżył Alberto Zedda. Piętnaścioro młodych śpiewaków polskich stworzyło tam pyszne wokalnie i scenicznie role. Klasą samą dla siebie była Ewa Podleś jako przekomiczna Markiza Melibea, a partnerował jej znany rossiniowski tenor Rockwell Blake. Dekoracje projektował (pospołu z reżyserem) sławny Rafał Olbiński, artysta kapryśny; zgłaszał zastrzeżenia do ich realizacji, choć pracownie Teatru słyną z sumienności. Rekwizytów było w Podróży... aż 138! Otoczony legendą rekwizytor Teatru, Mirosław Pomaski, wydatnie wzbogacił swoje zbiory.
Ubu Rex Pendereckiego (2 X 2003) uświetnił 70-lecie urodzin i 50-lecie pracy artystycznej kompozytora. Tym razem Warlikowski nie zawiódł. Ukazał Polskę współczesną, zachłanną na władzę i pieniądze, chamską i groźną. Tytułowy bohater ubrany w dres w typowym polskim mieszkaniu, z rozkładaną wersalką i obrazem Matki Boskiej na ścianie, przed zabójstwem króla Wacława oglądał w telewizji odcinek popularnego kryminalnego programu „997”. Wojna polsko-rosyjska toczyła się za pomocą papierowych samolocików. Bawiły aluzje do aktualnej sytuacji politycznej. Wybitny reżyser i współautor libretta, Jerzy Jarocki specjalnie przygotował polski przekład tekstu, by rzecz mogła być grana po polsku i by widzowie lepiej ją rozumieli. Premiera zebrała 58 (!) omówień krajowych i zagranicznych. Dobre muzycznie było wykonanie opery pod dyrekcją Kaspszyka (Paweł Wunder w roli tytułowej, Anna Lubańska – Ubica, Mieczysław Milun i Rafał Siwek – dwoisty Car, Józef Frakstein – Król Wacław i inni).
Poprzedzony sławą jednego z najbardziej wszechstronnych artystów współczesnego teatru przybył do Warszawy Achim Freyer. Osobiście doglądał przygotowywania dekoracji, kostiumów i rekwizytów reżyserowanego przez siebie Potępienia Fausta Berlioza (19 XII 2003), wystawianego w koprodukcji z operą w Los Angeles. Odbyło się spotkanie Freyera z publicznością, w Muzeum Teatralnym urządzono wystawę jego rysunków i malarstwa. W Potępieniu... gra świateł w przestrzeni, ludzie upodobnieni do marionetek, ich ruch w powietrzu, czarny pies z łyskającym krwawo okiem, chórzyści, chór dziecięcy, warszawscy statyści, kilkoro solistów, wreszcie zespół Freyer Ensemble złożony z akrobatów, aktorów i tancerzy różnych nacji – wszystko składało się na fascynujące widowisko. Zagarniało całą scenę, skupiało uwagę krytyków i widzów (niektórzy nie opuścili żadnego z sześciu spektakli) i... przytłaczało muzykę. Kaspszyk, z upodobania i talentu symfonik, tu dyrygujący z fosy orkiestrowej, mógł czuć się spychany na dalszy plan.
Stanisław Leszczyński dążył do tego, by wydawać nagrania polskich oper na płytach z godłem Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Najpierw nagrano cieszącą się dużą popularnością płytę pt. Viva Moniuszko, Viva Verdi z wielkimi chórami operowymi, następnie postanowiono dokonać rejestracji Strasznego dworu z ekipą najlepszych polskich reżyserów dźwięku z Lechem Dudzikiem i Andrzejem Sasinem na czele. Warto tutaj wspomnieć, że była to pierwsza w świecie realizacja dźwiękowa opery w systemie wielokanałowym Super Audio CD (SACD). W czerwcu 2001 roku scena, obstawiona parawanami, na cztery doby została wyłączona z eksploatacji i wyborna obsada (Iwona Hossa, Adam Kruszewski, Anna Lubańska, Piotr Nowacki, Dariusz Stachura, Krzysztof Szmyt, Romuald Tesarowicz, Stefania Toczyska i inni) z lekko grającą orkiestrą i dobrym dykcyjnie chórem, dzień i noc nagrywała Straszny dwór. Potem, w styczniu 2003 roku odbyła się rejestracja spektaklu Króla Rogera, następnie – premiery Ubu Rexa Pendereckiego (2 X 2003). Proces wydawniczy trwał krótko. Straszny dwór opublikowała brytyjska firma EMI Classics; fakt, iż polska opera nagrana przez polskich wykonawców w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej znalazła się w katalogu EMI, był osiągnięciem bez precedensu. Król Roger ukazał się w 2004 roku – podobnie jak Ubu Rex – w prestiżowej polskiej firmie CD Accord, konkurując skutecznie z nagraniem Simona Rattle’a (EMI), w równie znakomitej obsadzie (Wojtek Drabowicz, Olga Pasiecznik, Piotr Beczała, Romuald Tesarowicz, Stefania Toczyska i Krzysztof Szmyt). Poziom wykonań i nagrań, i zestaw nazwisk: Moniuszko – Szymanowski – Penderecki godnie reprezentowały Teatr i polską operę w ogóle. Trzy te przedstawienia (Straszny dwór po korekcie niefortunnej scenografii, której dokonał Paweł Dobrzycki) pokazane zostały w Londynie w kwietniu 2004 roku, na scenie Sadler’s Wells.
W końcu 2003 roku Leszczyński odszedł z Teatru, po tym jak Kaspszyk pod naciskiem związków zawodowych anulował przygotowany przez niego kontrakt na koprodukcję z Holendrami i Włochami spektaklu Les Indes galantes Rameau. Miała to być pierwsza w Polsce prezentacja tej opery w oryginalnej wersji, z udziałem orkiestry Fransa Brüggena. Kaspszyk na własną już odpowiedzialność dyrektora naczelnego i artystycznego zboczył nieco z kursu na teatr inscenizatora. Nieliczne premiery, jakie przygotował muzycznie, nie wyróżniły się niczym szczególnym: ani Tosca Pucciniego (15 X 2004) i Aida Verdiego (24 IV 2005) zrealizowane scenicznie przez Włochów, ani Salome Straussa (25 VI 2004) wystawiona przez Czechów, z jasnowłosą Finką Eilaną Lappalainen w roli tytułowej. Do przygotowania Damy pikowej Czajkowskiego (19 XII 2004) Kaspszyk zaprosił Kazimierza Korda (niegdyś Kord właśnie Damą w Metropolitan Opera podbił Amerykę i operowy świat). Inscenizacja Mariusza Trelińskiego, we współpracy z Kudličką i całą, stałą grupą realizatorów, czyli reżyserką świateł Felice Ross z Izraela oraz projektantami kostiumów: Magdaleną Tesławską i Pawłem Grabarczykiem, miała wcześniej premierę w Berlinie (2003). Tam w roli Hermana występował Plácido Domingo. W Warszawie zapowiadano atrakcje. Liza (kaskaderka) miała skakać (do Newy) z wysokości 9 metrów. Nad przebiegiem premiery czuwać miało 60 pracowników technicznych, 20 garderobianych i 50 bileterów. Ale zapewnienie godziwej obsady przekroczyło możliwości Teatru. Wybiła się Małgorzata Walewska. Tyle że ta najpiękniejsza bodaj z solistek Teatru została tu wyjątkowo zohydzona. Jej Stara Hrabina po zdjęciu ubioru i peruki ukazywała łysą czaszkę i stelaż gorsetu, a jej monolog brzmiał na tle pulsujących zdjęć rentgenowskich wnętrza ludzkiego ciała. Owszem, krytyka dostrzegła nasycone dzięki batucie Korda, brzmienie orkiestry doskonale oddające charakter muzyki Czajkowskiego. A sceniczny kształt Damy... charakteryzowały wszelkie cechy stylu Trelińskiego – te, które zapewniły mu żarliwe uznanie, jak i te, które wywoływały nieprzychylne sądy.
Potem na scenę Teatru wkroczyła polityka. Zmienił się rząd, minister (miejsce Waldemara Dąbrowskiego zajął Kazimierz Michał Ujazdowski), budżet państwa i dotacja dla Teatru. Mimo że w podawanej w wątpliwość gospodarce teatralnymi finansami kontrola NIK nie znalazła uchybień, doszło do zmiany w obsadzie dyrekcji. Kaspszyk odszedł. Na stanowisko dyrektora naczelnego wrócił Sławomir Pietras, dyrektorem artystycznym został Mariusz Treliński, a muzycznym, po wahaniach, zgodził się być Kazimierz Kord. Jesienią 2005 roku na afisz weszło świetne, w fascynującej scenografii (z motywem motyli w tle) przedstawienie Andrei Chénier Giordana pod muzyczną dyrekcją Grzegorza Nowaka (15 X 2005). Zrealizowane było ono wcześniej przez Trelińskiego i jego grupę w Teatrze Wielkim w Poznaniu i w Waszyngtonie. Aby śpiewaków nie ograniczać w scenicznym ruchu, dokonano próby lekkiego nagłośnienia. Premierą Curlew River Brittena (5 XI 2005) otwarto na Scenie Młynarskiego cykl Terytoria. Zgodnie z koncepcją pomysłodawcy, Mariusza Trelińskiego, cykl ukazuje mniejsze, a także rozbudowane utwory z obszaru nowszych form teatralno-muzycznych i pieśniowych XX i XXI wieku. Seria może chlubić się bezbłędnym wyborem repertuarowym, utrzymuje też bardzo wysoki poziom wykonawstwa oraz scenicznych i muzycznych realizacji. Początkowo premierom towarzyszyły spotkania z widzami. Nadzwyczaj piękne przedstawienie Curlew River (zrealizowane w koprodukcji z operą we Frankfurcie) łączyło konwencję średniowiecznego misterium i japońskiego teatru nō. Tenorzy Jacek Laszczkowski i Rafał Bartmiński stworzyli przejmujące kreacje w roli Szalonej.
Już w grudniu 2005 rozogniły się spory kompetencyjne między dyrektorami. Pietras najpierw ogłosił utworzenie Studia Operowego przy Teatrze z gwarantowanym stypendium. Słuszności szkolenia przyszłych artystów w takiej formule, istniejącej w najlepszych teatrach operowych świata, przyklasnęli wszyscy. Śpiewacza młodzież z całego kraju już podążała na przesłuchania (kilka się odbyło). Niestety zanim jeszcze Studio rozpoczęło pracę, zamarło. Z braku funduszy. Pietras, czerpiąc z własnych doświadczeń dyrektora w innych teatrach kraju, próbował też wówczas (2005) powołać radę artystyczną Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Składałaby się z demokratycznie wybieranych pracowników wszystkich teatralnych działów i przedstawicieli związków zawodowych. Mariusz Treliński i Kazimierz Kord obawiali się, że taki organ paraliżować może decyzje artystyczne. Konflikt przybrał na sile, gdy podczas jednej z prób Wozzecka Berga wykonawca roli tytułowej, spełniając wolę reżysera Krzysztofa Warlikowskiego, wystąpił nago. A w przedstawieniu brać udział miały dzieci. Rozpętało się piekło, w Teatrze i w mediach, aż do kierowania sprawy do Rzecznika Praw Dziecka.
W rezultacie już w styczniu 2006 minister kultury odwołał Sławomira Pietrasa, funkcję dyrektora naczelnego na kilka miesięcy powierzając Kazimierzowi Kordowi. Premierą arcydzieła Berga dyrygował Jacek Kaspszyk (5 I 2006), fryzjer Wozzeck nosił jednak spodenki. Plakaty z prowokująco uszminkowaną dziewczynką i bladym chłopcem wisiały w całym mieście. Oceny przedstawienia uniosły się ponad aurę skandalu; były w nim, obok dziwnych, sceny piękne, kreacja Wioletty Chodowicz jako Marii i odniesienia do rzeczywistego procesu, który osądzał zbrodnię, jaką w mroku dziewiętnastego wieku popełnił nieszczęsny prawzór bohatera. W La bohème Pucciniego wystawionej przez Trelińskiego z Kudličką i Kordem przy dyrygenckim pulpicie (30 III 2006) w koprodukcji z Operą Waszyngtońską paryska bohema nie żyła w nędzy, lecz w eleganckiej mansardzie. Marceli nie był malarzem, tylko fotografem. Widzowie oglądali na ekranie zbliżenia twarzy chorej Mimi i krople deszczu spływające po szybach. Więcej w tej Cyganerii było zgrywy i ironii niż liryzmu. Tylko śmierć Mimi była prawdziwa, i tym bardziej bolesna. Po La bohème, porównywanej do znakomitej Madame Butterfly, prestiżowy magazyn „American Theatre” zaliczył Trelińskiego do trójki najbardziej obiecujących reżyserów teatralnych i operowych na świecie.
Na zwieńczenie tego trudnego sezonu Achim Freyer, znany już warszawskiej publiczności z Potępienia Fausta, wystawił Czarodziejski flet Mozarta (16 VI 2006) pod dyrekcją Kazimierza Korda. Ogromną scenę zmienił w szkolną klasę, z dwoma amfiteatralnie ustawionymi rzędami ławek. Miało to być hołdem dla znanego w całym teatralnym świecie przedstawienia Tadeusza Kantora Umarła klasa. Statystom i solistom nadał wymiar postaci dziecięcych poprzez nałożenie im ogromnych głów. Te dziwne lalki prawdziwie żyły, stąpały po schodach, nosiły tornistry, zmieniały się miejscami w ławkach, szturchały. Czarodziejski flet odgrywany przez uczniaków można było odbierać jako fantastyczny, wieloznaczny teatr. Ale jednocześnie owe głowy-maski odebrały śpiewakom twarze, a konieczne wobec nałożenia masek mikroporty odebrały głosom autentyczność. W dodatku na proscenium stała drewniana wygódka z serduszkiem wyciętym w drzwiach i Papageno zamykał się w niej czasem w niedwuznacznym celu.
W Teatrze narosło wzburzenie. W wewnętrznym referendum znaczna część głosujących opowiedziała się przeciw linii artystycznej Teatru nadanej przez Trelińskiego. Interweniowano u władz. Minister Kazimierz Michał Ujazdowski odwołał Mariusza Trelińskiego (Kord ustąpił sam) i we wrześniu 2006 dyrekcję naczelną powierzył... Januszowi Pietkiewiczowi. Przy nim dyrekcję muzyczną otrzymał dyrygent Tomasz Bugaj, a artystyczną – Ryszard Karczykowski, renomowany tenor, dobrze zorientowany w tzw. rynku wokalnym Polski i Europy. Podjął zarzuconą wcześniej inicjatywę powołania przy Teatrze Studia Operowego i organizował audycje. Podpisano nawet deklarację o współpracy warszawskich uczelni artystycznych i wstępnym jej owocem było wystawienie przez studenterię skrótu pierwszej opery powstałej w powojennej Polsce, czyli Buntu żaków Szeligowskiego (2008). Pietkiewicz, odpowiadając na oczekiwania zmęczonego eksperymentami zespołu, zadeklarował się jako przeciwnik teatru inscenizatora, który – jego zdaniem – sprzeniewierza się operowej tradycji wykonawczej i proponuje „nieprzystojne rozwiązania sceniczne”. Opowiedział się za nurtem opery, który nazwał „prima la musica” – nurtu estetycznej łagodności, kanonicznych dzieł i pięknego śpiewu. Jednak operowa rzeczywistość okazała się inna.
Najpierw Pietkiewicz wznowił frekwencyjne pewniaki, takie jak Nabucco i Rigoletto Verdiego i Carmen Bizeta. Potem dał polską premierę Iwony, księżniczki Burgunda Krauzego wg Gombrowicza (1 II 2007); spotkała się ona z krytyką, nawet przesadną. Z drugiej strony szczególną troską otoczono dzieci. Po sprawdzonej w Europie wersji arcydzieła Mozarta dla najmłodszych, W krainie czarodziejskiego fletu (22 II 2007) odbyła się prapremiera drugiej już opery dla dzieci Marty Ptaszyńskiej: Magiczny Doremik (18 I 2008). Następnie, w ramach obchodów 150. rocznicy śmierci Karola Kurpińskiego, pierwszego dyrektora opery w Teatrze Wielkim, wystawiono Cyrulika sewilskiego Rossiniego (31 V 2007). Muzeum Teatralne uczciło rocznicę bardzo bogatą (niestety za szybko zdjętą) wystawą obrazującą twórczość i działalność Kurpińskiego. Otworzył on Teatr w 1833 roku właśnie Cyrulikiem zwieńczonym baletowym divertissement pod ówczesną nazwą Zabawy tancerskiej. Teraz znowu Zabawa tancerska figurowała na afiszu, tylko że poprzedzającą ją inscenizację Cyrulika, wraz z niektórymi solistami, Pietkiewicz sprowadził gotową z Teatro del Maggio Musicale we Florencji. Szaleńczo kolorowa, a jednocześnie dziwnie solenna, publiczność i krytykę pozostawiła chłodną. Jeden z prasowych tytułów głosił: „odszedł teatr, muzyka pozostała”. Muzykę Rossiniego amerykański dyrygent Will Crutchfield rzeczywiście uczynił precyzyjną i stylową; sam w recytatywach grał na klawesynie. Ale ze śpiewem było już gorzej. Z międzynarodowej obsady wybił się tylko powszechnie chwalony, żywiołowy i świetny wokalnie Polak: Artur Ruciński w roli Figara.
Pisano o straconym sezonie; wobec jedenastu premier za Trelińskiego i Korda bilans Pietkiewicza istotnie wyglądał marnie. Za to rozszerzeniu uległa działalność koncertowa. Pietkiewicz wychodził z nią poza Teatr. Na przykład w bazylice na Pradze wystąpiły sprowadzone przez niego zespoły La Scali i zadyrygował – pierwszy raz w Polsce – sławny Valery Gergiev. W kolejnym sezonie przyjechał Zubin Mehta z orkiestrą Teatro del Maggio Musicale z Florencji. Zaproszony po latach do współpracy z Teatrem Ryszard Peryt, w rocznicę objęcia pontyfikatu przez Jana Pawła II, 16 października wystawił dedykowane papieżowi widowisko sakralne Via Sancta. Patronat nad premierą wodewilu Kurpińskiego Zabobon czyli Krakowiacy i Górale Kurpińskiego (17 X 2007) objął Prezydent RP, Lech Kaczyński. Godna aura nie powstrzymała jednak krytyków. Na Pietkiewicza posypały się gromy za kształt inscenizacji, będącej dziełem Janusza Józefowicza. Złe wrażenie mogły zatrzeć Opowieści Hoffmanna Offenbacha (30 XI 2007) pod dyrekcją Tomasza Bugaja w dobrej obsadzie z udziałem zagranicznych solistów, w tym rewelacyjną, wszechstronną Georgią Jarman – śpiewała wszystkie trzy partie ukochanych Hoffmanna: Olimpii, Giulietty i Antonii. Tę nadzwyczaj interesującą opowieść o losie artysty, osadzoną w amerykańskiej scenerii, stworzył w Teatrze Wielkim wybitny reżyser niemiecki Harry Kupfer z gronem swych współpracowników.
Atmosfera ożywienia panowała też przed premierą Łucji z Lammermooru w reżyserii Michała Znanieckiego (30 III 2008). Muzycznie przygotował ją doceniony już w niedawnym Cyruliku... Will Crutchfield, a rolę Edgara przyjął coraz sławniejszy w świecie polski tenor Piotr Beczała. Razem z najlepszą w Polsce śpiewaczką belcanta Joanną Woś w roli tytułowej i angażowanym chętnie na międzynarodowe sceny barytonem Marcinem Bronikowskim w roli Enrica zapewnili wysoki poziom wokalny. Znaniecki zaprojektował również scenografię, dosłownie przewrotną, gdyż chciał pokazać, iż wobec utraty ukochanego Edgara, świat Łucji wywraca się do góry nogami. Toteż podłoga znajdowała się na górze, a wzorzysty sufit komnaty na dole – z niego też wyrastał ozdobny żyrandol. Po pionowych ścianach, niczym po ścieżkach ogrodu „spacerowali” akrobaci. Pomysłem tym zaimponował. Gdy wiosną 2008 roku Ryszard Karczykowski nagle ustąpił, Znaniecki został od maja dyrektorem artystycznym i głównym reżyserem Teatru Wielkiego. Podczas pięciu zaledwie miesięcy piastowania tych stanowisk zdążył jeszcze wystawić w Salach Redutowych, w ciekawej, interaktywnej z widzami formie, acz w wątpliwej estetyce Mandragorę Szymanowskiego, którą powiązał, zgodnie z jej teatralnym ukorzenieniem, z fragmentami Mieszczanina szlachcicem Moliera.
Przez cały ten czas nasilała się jednak tęsknota za niepowtarzalną magią, jaką roztaczały przedstawienia Trelińskiego i Kudlički. Wciąż donośnie rozlegały się głosy za ich powrotem do Teatru. A było już po politycznej odmianie. Od 2007 roku szefem resortu kultury i dziedzictwa narodowego był Bogdan Zdrojewski. Powziął spodziewane decyzje. Jesienią roku 2008 gabinety dyrektorskie Teatru Wielkiego powitały znanych sobie lokatorów: Waldemara Dąbrowskiego (dyrektora naczelnego) i Mariusza Trelińskiego (dyrektora artystycznego). Rozpoczęli mocnym akcentem: oryginalnym i wspaniałym Faustem Gounoda w reżyserii, dekoracjach i światłach Roberta Wilsona (26 X 2008). Dyrygował doskonały Gabriel Chmura. W styczniu 2009 na zaproszenie dyrektora Dąbrowskiego przyjechał najbardziej rozchwytywany przez ważne muzycznie miejsca globu mistrz batuty Valery Gergiev; poprowadził spektakl wznowionej Damy pikowej Czajkowskiego w inscenizacji Trelińskiego i Kudlički. Następnie przedstawienie Dwa słowa, splecione z dwu krótszych oper: Verbum nobile Moniuszki (niszcząco niestety unowocześnionej) i udanej polskiej premiery Przysięgi Aleksandra Tansmana, zrealizował Laco Adamik (14 II 2009).
Lukrecję Borgię Donizettiego (26 IV 2009) reżyserował Michał Znaniecki; był też projektantem scenografii. Zanurzył akcję w grozę włoskiego faszyzmu. Soliści: przede wszystkim fenomenalna Joanna Woś w roli tytułowej, Agnieszka Rehlis (Maffio Orsini), zaproszony z Włoch Marco Vinco (Don Alfonso), przyczynili się do wysokiego poziomu muzycznego premiery pod dyrekcją Willa Crutchfielda. Wreszcie wiosną można było obejrzeć nowe przedstawienie Mariusza Trelińskiego: Orfeusza i Eurydykę Glucka (23 V 2009), zinterpretowane jako przejmująca współczesna historia ostatecznej utraty ukochanej kobiety przez młodego mężczyznę. Warszawską premierę poprzedziła ta w Bratysławie, jako że stamtąd pochodzi stały współautor operowych prac Trelińskiego, Boris Kudlička. Dzięki koprodukcji ze Słowacką Operą Narodową, ich Gluck przybył na scenę Teatru Wielkiego. Miał tu świetnych wykonawców: Olgę Pasiecznik albo Joannę Woś (Eurydyka) i przytłoczonego dramatem Wojtka Gierlacha (Orfeusz). Nadal ten bardzo osobisty spektakl Mariusza Trelińskiego pojawia się w repertuarze.
Siedem lat (2008–2015) – niezakłóconych, jak uprzednio, wstrząsami administracyjnymi kierowania Teatrem przez tę samą dyrekcję dało warszawskiej scenie szansę na ciągłość w kształtowaniu linii artystycznej. Wyznaczał ją oryginalny i śmiały styl inscenizacji. Wizytówką Teatru pozostawał dyrektor artystyczny – Mariusz Treliński. Jego pierwsze przedstawienia dały początek ważnym koprodukcjom i ten nurt wciąż się wzbogacał. Po współpracy z teatrami operowymi Waszyngtonu (najczęściej), Los Angeles, Berlina, Poznania i Bratysławy, przyszła kolej na Wilno. Treliński wystawił tam w Litewskiej Operze Narodowej Borysa Godunowa Musorgskiego. Ostry, aluzyjny politycznie spektakl o krwawej walce o władzę, z przystojnym, ubranym w biały mundur Borysem, przeniesiono do Warszawy (30 X 2009). Historyczną treść Treliński, jak zwykł to czynić, przetransponował w dzisiejszy świat. Ale też silnie, jak nigdy, ingerował w muzykę. Wykorzystał wersję partytury bez tzw. aktu polskiego. Zmarginalizował postać Dymitra Samozwańca, role Fiodora i Jurodiwego powierzył głosom chłopięcym, karczmę zmienił w burdel, a bojarów w kibiców w szalikach. Finał rozegrał w telewizyjnym studio. Zabiegi te osłabiły moc oddziaływania muzyki Musorgskiego, tym bardziej że do prowadzenia premiery zaproszono niezbyt doświadczoną młodą amerykańską dyrygentkę Keri Lynn-Wilson.
Kolejne swe premiery Treliński przygotował siłami Teatru Wielkiego (nie licząc dopraszanych solistów), zatem mógł, razem z Kudličką, pozwolić sobie na inscenizacyjny rozmach. Były to: Traviata Verdiego (25 II 2010), Turandot Pucciniego (11 IV 2011) i Latający Holender Wagnera (16 III 2012). W Traviacie przesuwały się ściany, prężyli torsy tancerze klubowych estrad i uczestnicy telewizyjnego Tańca z gwiazdami (specjalnie doangażowani), lśnił niebiesko basen w podparyskiej rezydencji Violetty i Alfreda. W Turandot kręciły się aż dwie obrotowe sceny (w przeciwnych kierunkach!), jeździła na nich ogromnych rozmiarów lalka, zapalał się neon, hasał tercet transwestytów (czyli mandarynów). A jednocześnie okazję do występu w roli Cesarza Altouma otrzymał dawny tenor Teatru, Kazimierz Pustelak, w wieku 81 lat! Co prawda, zgodnie z koncepcją przedstawienia, wjeżdżał na scenę w inwalidzkim wózku, lecz śpiewem potwierdził swą zasłużoną niegdyś sławę. W Holendrze czeluść sceny spowijał melancholijny mrok i mgła, a wypełniało ją 70 000 litrów wody (w przemyślnie skonstruowanym zbiorniku). Brodzili w niej biało ubrani wykonawcy, skąpani w niebieskawej poświacie.
Niemniej to nie te zapadające w pamięć obrazy, lecz charaktery bohaterów oper stawały się teraz sednem reżyserskich interpretacji. Violetta nie była już paryską kurtyzaną, lecz współczesną celebrytką. Miała zamożnych „sponsorów”, bawiła się w nocnych klubach, chętnie roznegliżowana. Joanna Woś, śpiewaczka znakomita, piękna i szczupła, doskonale taką postać grała. Silniej wszakże przyciągała operowych widzów do Traviaty otaczana medialnym szumem młoda Aleksandra Kurzak, już solistka Met, Covent Garden i La Scali. Współczesną dziewczyną stała się też chińska księżniczka Turandot. Naznaczona traumą dzieciństwa, łaknęła miłości. Jej relacje z odważnym Kalafem przypominały (zgodnie z zamierzeniem Trelińskiego) psychodramę. Histeryczna nieco Senta z Holendra żyła we śnie. Jej śpiew wprawiał w obłęd dziewczęta. Nie rzucała się do morza; oddawała samobójczy strzał. Tytułowa bohaterka następnej premiery Trelińskiego, Manon Lescaut Pucciniego (23 X 2012) miała być dzisiejszym uosobieniem kobiecości. W płaszczu z czerwonego lateksu i z blond grzywką, kusiła w matriksie codzienności w podziemnej stacji metra. Wabiła mężczyzn, pozowała do fotografii. Aż pojawiała się druga, taka sama Manon. Błyskały światła, przemykały z dudnieniem pociągi. Ograniczony kształt sceniczny spektaklu wymogła koprodukcja z dwoma innymi teatrami europejskimi; przedstawienie czekała wędrówka do Brukseli i walijskiego Cardiff.
Kulminacją reżyserskiej drogi Mariusza Trelińskiego stała się Jolanta Czajkowskiego. Po raz pierwszy wystawił ją w Petersburgu (2009) i na festiwalu w Baden-Baden pod batutą Valery’ego Gergieva (wówczas razem z Aleko Rachmaninowa). Jej połączenie z Zamkiem Sinobrodego Bartóka ukazało się na scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej (13 XII 2013) już w koprodukcji z nowojorską Metropolitan Opera. Wspólne dla obu oper tło stanowił ciemny las, symbol grozy, baśni i podświadomości; między drzewami przemykały, dzięki sztuce filmowych projekcji, jelenie i białe sarny; jedna, zabita, konała. W lesie stał (urojony?) zamek Sinobrodego, z polowania w lesie powracał ojciec Jolanty, Król René, w lesie pobłądzili jej narzeczeni, książę Robert z hrabią Vaudemontem (młodzieńcy dzisiejsi, skoro nieśli na ramionach narty – biegówki!). W dramatycznym dialogu między zakochaną Judytą i nieodgadnionym Sinobrodym udało się Trelińskiemu wspaniale utrzymać napięcie, zarówno przez drobne gesty śpiewaków, jak też elementy kina. Hipnotyzowała wręcz Nadja Michael: Judyta piękna, kusząca, bezwstydna, bezradna. Los Jolanty i los Judyty reżyser odczytał jako dwa etapy życia jednej kobiety, najpierw przy okrutnym ojcu, potem – okrutnym mężu. W obu częściach przedstawienia pojawiały się te same znaczące rekwizyty: jelenie poroża na ścianie, białe kwiaty w wazonie. W rezultacie ów dyptyk stał się jednym z piękniejszych przedstawień Trelińskiego. Wyczekiwaną przez polską publiczność i przesuwaną w zasypywanym przez śnieg Nowym Jorku premierę (30 I 2015) zakłócił incydent polityczny. Wyniknął z polsko-rosyjskiego kontekstu wykonawców. Dyrygent Valery Gergiev jest znanym stronnikiem Władimira Putina, a wielbiona w USA Anna Netrebko (Jolanta) niewiele wcześniej przekazała publicznie dar pieniężny dla prorosyjskich separatystów (tłumaczyła później, że na działalność zniszczonej wojną opery w Donbasie); jej partnerem w roli Vaudemonta był Polak Piotr Beczała. Przeważyły na szczęście pozytywne opinie prasowe; Treliński otrzymał propozycję otworzenia sezonu 2016/17 w Met Tristanem i Izoldą Wagnera.
Wyjąwszy operowy debiut (prapremiera awangardowej opery Elżbiety Sikory), Treliński sięga po utwory mocno osadzone w operowym kanonie, przeważnie z rzędu arcydzieł gatunku. Najbardziej współczesny spośród jego inscenizacji w warszawskim Teatrze był Zamek Sinobrodego (skomponowany w 1911 roku). I oto znów wyreżyserował operę współczesną – powstałą w 1995 roku, kameralną Powder Her Face (9 V 2015) autorstwa młodziutkiego wtedy Brytyjczyka, dziś uznanego kompozytora i świetnego pianisty, Thomasa Adèsa (który zresztą odwiedził Warszawę z okazji premiery). Bulwersująca treść – o wytwornej a niepohamowanej seksualnie księżnej – znalazła doskonałe przełożenie na wysmakowaną instrumentalnie partyturę; wybornie grała ją niewielka orkiestra muzyków Teatru. Przedstawienie toczyło się oko w oko z publicznością usadowioną na wielkiej scenie. Przeznaczono je tylko dla dorosłych. Treliński potrafił jednak pozbawić spektakl aury skandalu (prototyp bohaterki, księżna Margaret Argyll, stale skandale wywoływała), a nadać mu sens przekazu o smutku przemijania. Duży zegar szedł zgodnie z czasem przedstawienia albo stawał, koń (na projekcji) biegł to wstecz, to wprzód, tak jak mieszana chronologia zdarzeń. Dzięki koprodukcji z brukselskim Théâtre Royal de La Monnaie Warszawa oglądała czworo znakomitych solistów w nadzwyczaj wymagających partiach wokalnych i rolach. A ponieważ rzeczywistym dokumentem erotycznych ekscesów księżnej były zdjęcia dokonywane nowoczesnym w latach 50. aparatem marki Polaroid, w Salach Redutowych Teatru zawisły, jako pendant premiery, mistrzowskie fotografie wykonawców przedstawienia, autorstwa Roberta Wolańskiego.
W absolutne władanie współczesności operowej i formom eksperymentalnym została oddana Scena Młynarskiego. W repertuarowej alternatywie – cyklu Terytoria – zyskiwali szansę prapremiery młodzi polscy kompozytorzy, często młodzi także byli reżyserzy i scenografowie. Tworzyli przedstawienia doprawdy niezwykłe. Urzekał nastrojem i stanem najwyższego skupienia wykonawców dyptyk złożony z dwu cykli pieśni: Janáčka (Zapiski tego, który zniknął) i Pawła Mykietyna (Sonety Szekspira) z ubranym na biało i obecnym na scenie pianistą Maciejem Grzybowskim (21 I 2006). Śliczna dziewczyna (Monika Ledzion), o której marzy bohater Zapisków, wychylała się z zieleni i przepadała w niej; jej obecność oscylowała między snem i jawą. Autorem tej skromnej a przejmującej inscenizacji był twórca teatru form plastycznych z Lublina, Leszek Mądzik. Podobny nierzeczywisty klimat utrzymał reżyser Maciej Prus w prapremierze Fedry (16 VI 2006) – „opery interaktywnej” wg określenia kompozytorki, Dobromiły Jaskot. Obojętny (i urodziwy) Hipolit wydawał się tutaj tylko obiektem miłości wyobrażonej. Niesamowitą aurą powolnego zstępowania w głąb tajemnicy emanowała Zagłada domu Usherów wg Edgara Allana Poego będąca polską premierą opery Philipa Glassa (7 XI 2009). Stonowana scenografia (wraz z kostiumami) Magdaleny Musiał nadzwyczaj trafnie i stylowo odbijała atmosferę prozy Poego. Kamery wyolbrzymiały twarz dziwnej bohaterki, jej szafa kryła suknie w różnych odcieniach.
Niektóre z mniejszych form łączono w różne wieczory: i tak Sonety Mykietyna wraz z bardzo interesującym baletem Aleksandry Gryki Alpha (do libretta wg Stanisława Lema) weszły na scenę wraz z prapremierą – mało estetyczną wizualnie, choć wartościową muzycznie – opery Hellsteniusa Ofelie: śmierć przez wodny śpiew (11 XII 2009). Oresteia jednego z najbardziej oryginalnych mistrzów muzyki XX wieku, Iannisa Xenakisa, wzbudziła gwałtowne spory. Młody reżyser polskiej premiery (14 III 2010), Michał Zadara odrzucił bowiem antyczną kanwę dzieła, znajdując w nim uniwersalizm, a więc i polskie dzieje. Grano po grecku. Ale narrację spektaklu dostosowano do najważniejszych wydarzeń epoki PRL. Projekcje ukazywały ruiny zniszczonej wojną Warszawy, manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, strajki. Chór śpiewał w ubiorach robotnic, Agamemnon – żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – wracał do kraju, gdzie czekała go śmierć. Mały syn Orestes i córka Elektra dorastali w więzieniu. Działacz (postać teatralna) nosił czerwony krawat. Na koniec radosne dzieci (z chóru Alla Polacca) machały chorągiewkami. Francuski dyrygent Franck Ollu zaprosił kilkoro zagranicznych śpiewaków do udziału w polskiej Orestei. Niemiec Holger Falk obsadzony w roli Kasandry tak intensywnie pracował na próbach, że w przeddzień premiery stracił głos. Pospiesznie sprowadzono z Białegostoku zastępcę, który wcześniej w utworach Xenakisa występował na koncertach. Młody baryton Maciej Nerkowski uratował premierę. Ucharakteryzowany nie do poznania, z psalterionem w dłoniach, wstrząsająco wykonał kluczowe dla utworu proroctwo Kasandry, mając za plecami wsparcie w osobie szalejącego na perkusji Leszka Lorenta.
Terytoria dorobiły się szybko własnych gwiazd. W Fedrze przeżycia tytułowej bohaterki wyrażała dyskretnie a sugestywnie Agata Zubel. W Zagładzie domu Usherów jej gra i głos w specyficznie statycznej melodyce Glassa zapadały w pamięć. Zubel jest śpiewaczką o powściągliwym a ekspresyjnym sopranie i instrumentalnej intonacji, lecz również nagradzaną kompozytorką. W prapremierowym dyptyku (13 V 2010) znalazła się jej opera/balet na głos (tę partię wykonała sama kompozytorka), elektronikę i tancerzy Between; silne wrażenie wywierała kapitalna kameralna choreografia (Mikołaja Mikołajczyka). W splecionej trafnie z Between operze Aleksandra Nowaka Sudden Rain kreację mężczyzny z zespołem Aspergera, świętującego rocznicę ślubu, stworzył młody baryton Tomasz Piluchowski. Osobiście, od konsolety, sterowała tymi wybornymi przedstawieniami reżyserka Maja Kleczewska.
Później anonsowano z nadzieją operę Zubel powstającą w artystycznej współpracy z Kleczewską. Ale gdy wreszcie Oresteja Ajschylosa ożyła, w koprodukcji z Teatrem Narodowym i na jego scenie (14 IV 2012), rozległ się powszechny jęk zawodu. W nazwanej „dramatooperą” i ociekającej krwią Orestei muzyki Zubel było niewiele: chóralny prolog, wtręty perkusji
(z niezawodnym Lorentem), krótki śpiew barytonu i kontratenora; poza tym taniec na linie, a przede wszystkim znani aktorzy Narodowego. Nie wszyscy przyjęli role. Grzegorz Małecki odmówił, głosząc publicznie, że nie będzie zdejmował majtek na życzenie reżyserki – rzeczywiście, ze stosowania efektu nagości, nie tylko z talentu, Kleczewska była już znana.
Inną wyróżniającą się artystką Terytoriów stała się Barbara Wysocka, wykształcona muzycznie i teatralnie. To ona wyreżyserowała znakomitą Zagładę domu Usherów Glassa, grała też Klitajmestrę w Orestei Xenakisa. Jej reżyserskim dziełem była polska premiera „postoperowego” utworu Medeamaterial („Materiały do Medei”) Pascala Dusapina pod batutą Francka Ollu (28 IV 2012). Francuski kompozytor przekazał tu trudną prawdę o trwałości mitu: poprzez intrygujące dźwięki niewielkiej orkiestry; poprzez oszalały śpiew Medei (fenomenalna Heather Buck) spowity w brzmienia wokalnego kwartetu; poprzez znaki pamięci o ofiarach wojny w byłej Jugosławii i cytaty z prozy o Medei pióra Heinera Müllera, wciąż stawiane przed oczami widza, wymazywane ze ściany dekoracji i przywracane znowu, ku zastanowieniu. Wysocka z wiadrem i farbą obecna na scenie pod postacią Aktorki, kierowała tymi działaniami, wywołując też jakby powolny ruch tancerzy, co zapierał dech w piersiach.
Jej też powierzono reżyserię zamówionego przez Teatr Moby Dicka wg Melville’a, na dużej scenie, choć w serii Terytoriów. Kompozytor ze Śląska, Eugeniusz Knapik przeciągał pracę nad partyturą, Teatr czekał, dzień prapremiery przesuwał się, aż doszło do niej na koniec sezonu (25 VI 2014). Wysocka pracowała, będąc w zaawansowanej ciąży. Sprawnie jednak zapanowała nad licznym aparatem wykonawczym z chórem, tancerzami i solistami – i angielską wersją językową libretta. Nie było to proste. Mistyka, cytaty z Biblii, śpiewane psalmy, musiały przerodzić się w sceniczne realia. Podobnie jak wizja białego wieloryba, symbolu niedoścignionego celu i mocy Stwórcy. W paszczy ogromnego okrętu (wg projektu Barbary Hanickiej) krążyli więc pasażerowie i żeglarze. Agnieszka Rehlis była poruszająca jako Hagar wypatrująca syna Izmaela. W wierze utwierdzał dźwięczny bas Ojca Mapple’a, czyli Wojciecha Śmiłka (solisty najlepszych europejskich scen). W finale okręt tonął, a na horyzoncie łyskał bielą Moby Dick. Dyrygował z wielką wrażliwością na barwę orkiestry i nastrój Gabriel Chmura.
Terytoria mają wierną publiczność. W jednoaktowej operze Matsukaze Japończyka Toshio Hokosawy, pokazanej także na dużej scenie (31 V 2011), widzowie głęboko przeżyli cud pajęczej delikatności dźwięku, barwy i gestu. Historię o dwóch siostrach kochających tego samego mężczyznę, a także o morzu, wietrze i sośnie, zaczerpniętą z teatru nō, wyreżyserowała słynna Niemka Sascha Waltz. Przyjechała do Warszawy ze swym zespołem i niezawodną Kanadyjką Barbarą Hannigan, sopranem wymarzonym do roli tytułowej. Przeciwieństwem Matsukaze stała się włoska opera Senso Marca Tutina, twórcy współczesnego, acz niechętnego awangardzie. Wielka scena, udział orkiestry, chóru i kilkorga dobrych solistów Teatru – to wszystko nadało dziełu rozmach (26 II 2012). XIX-wieczna estetyka spektaklu odpowiadała patriotycznej treści, czyli walce Włoch o zjednoczenie pod wodzą Garibaldiego przed półtora wiekiem. Były rewolucyjne pieśni, sztandary, żołnierze – i ekspresyjny sopran Nikoli Beller Carbone, odtwórczyni roli Hrabiny Livii. Dawniej ten temat podjął w swoim filmie Luchino Visconti, tytuł był również ten sam: Senso.
Na Scenie Młynarskiego w ramach Terytoriów widzowie otrzymali szansę poznania ważnej dla współczesnego teatru muzycznego opery Wolfganga Rihma Jakob Lenz wg Büchnera (7 V 2011). Lenza, poetę i schizofrenika, dręczą przeróżne osoby, jak Gagarin, Napoleon, Chrystus, Goethe, Kaliban i Czerwony Kapturek. W rolach tych wystąpili aktorzy Teatru Narodowego, współproducenta premiery. Ubrani w odpowiednie kostiumy (scenografia Anny Met), obróceni z przywidzeń bohatera w sceniczny konkret, tworzyli – nie wiadomo, na ile zamierzoną – komediową warstwę przedstawienia. Natomiast Holgera Falka w tytułowej roli czyniły wiarygodnym młodzieńczy wygląd, sposób śpiewania i subtelna gra. Neurotycznej osobowości bohatera dopełniały, wraz z wiarą Boga i w Naturę, sielskie z pozoru obrazy wsi, pola, łąki, siana, wody, rodziców, dobrego pastora, nieżyjącej już, a kochanej niegdyś dziewczyny. I finezyjne brzmienia nietypowo zestawionych instrumentów w małym zespole. Reżyserowała Natalia Korczakowska, dyrygował Wojciech Michniewski, niezawodny w ożywianiu współczesnych partytur (Fedra, Ofelie, Zagłada domu Usherów).
To on poprowadził Qudsję Zaher Pawła Szymańskiego (20 IV 2013). Na wystawienie dzieła tego najważniejszego obecnie twórcy polskiej muzyki, zamawiający Qudsję dyrektor Waldemar Dąbrowski czekał ponad piętnaście lat! Termin prapremiery kilkakrotnie był przesuwany, wycofywali się reżyserzy, w jednym przypadku Teatr zrezygnował sam. Utwór istotnie stwarza niebłahe problemy inscenizacyjne. Szymański, z usposobienia samotnik, pogrążony, zdawałoby się, w kompozytorskich problemach estetyki i warsztatu, w swej operze poruszył palący problem współczesnego świata: statku z uchodźcami nie chce przyjąć żaden port i młoda Afganka, Qudsja Zaher, skacze za burtę. Po takim Prologu akcja przenosiła się w strefy metafizyczne, poza czas, na dno morza, między Topielców. Pragnęli oni, by Przewoźnik zabrał ich do Krainy Mgieł. Qudsja wcielała się tam w inną kobietę, Astrid, która tak samo cierpiała, tyle że przed wiekami. Śpiewał i recytował chór chłopców, wedle islandzkiej sagi, małych strażników pamięci i praw. Słowa krążyły wokół legend i mitów. Libretto napisał dokumentalista kina Maciej J. Drygas (Szymański do jego filmów komponował muzykę). Język libretta, poetycki i filozoficzny, utrudniał niestety odbiór dzieła. Kształt teatralny nadali w końcu Qudsji Litwini: Eimuntas Nekrošius (reżyser) wraz z synem Mariusem (scenografia). Przemienili scenę w dziwną, jakby zasnutą wodą przestrzeń. Pojawiał się w niej czasem zarys zatopionego miasta i statku widma. Dno tworzyły utwardzone fale, po których stąpali wykonawcy. Wykorzystana przez Szymańskiego – fanatyka brzmienia – duża orkiestra oraz dodatkowo nagrane efekty spowijały audytorium we frapującą muzyczną materię, to gęstą, to rozrzedzaną. Oddawała poczucie pustki i obcości. Tragiczna postać tytułowej bohaterki powstała dla znakomitej Olgi Pasiecznik i dla jej głosu. Gdy przed końcową kulminacją Qudsja coraz wyżej wznosiła długo wytrzymywany śpiew, delikatny zwykle sopran artystki nabierał mocy; przypominał rozpaczliwe wołanie o pomoc i przenikał ściany.
Z obiegającej europejskie sceny operowej twórczości Węgra Petera Eötvösa, w serii Terytoria pojawiła się Lady Sarashina (7 IV 2013) oparta na XI-wiecznym dzienniku damy dworu cesarza japońskiego – zawieszona między snem a jawą, melancholijna, wyciszona, niedługa; bardzo piękna! Koprodukcja z Operą w Lyonie i paryską Opéra Comique zapewniła realizację Sarashiny przez japońskich artystów, utrzymaną konwencję teatru nō, troje znakomitych solistów, no i zjawiskową Finkę Anu Komsi w roli tytułowej. Polscy byli tylko instrumentaliści w orkiestrze, która snuła misterną tkankę dźwiękową z tajemniczymi motywami szepczących nisko dętych.
Nie wszystkie współczesne pozycje Terytoriów mieściły się na Scenie Młynarskiego. Toteż, podobnie jak wcześniej Matsukaze Hokosawy, Senso Tutina, Qudsję Zaher Szymańskiego i Moby Dicka Knapika, na wielką scenę wprowadzono Kupca weneckiego Andrzeja Czajkowskiego (24 X 2014). Dokonało się to w koprodukcji z Instytutem Adama Mickiewicza i Festiwalem w Bregenz, gdzie rok wcześniej prapremiera Kupca zrobiła silne wrażenie w operowej Europie. Sprawiła to dramatyczna biografia polskiego kompozytora (1935–1982), w istocie żydowskiego dziecka uratowanego z Holokaustu, jego śmierć w wieku 46 lat i z wolna odkrywana twórczość. Istotne znaczenie miało uwielbienie Czajkowskiego dla Szekspira i autobiograficzny kontekst wyboru najbardziej bodaj zagadkowej sztuki Szekspira na podłoże operowego libretta – dość rzec, że gwarancją spłaty pożyczki udzielonej przez Żyda Shylocka stanowi tam, wykrojony nożem, funt ciała dłużnika...
Budziła oczywiście zainteresowanie sama muzyka Czajkowskiego, niełatwa w odbiorze, jakby posttonalna i postharmoniczna, a przecież wprowadzająca własną jego tonalność i harmonię. Reżyserował Brytyjczyk Keith Warner, należący do europejskiej elity w tym fachu. Opera słaby ma nerw dramatyczny, lecz Warner nie szukał teatralnych efektów. Akcję – toczącą się raczej w wyśpiewywanych słowach niż w zdarzeniach – skondensował w wykrojonym z przestrzeni pomieszczeniu; postaci nosiły kostiumy z epoki. Wnosiły ożywienie sceny zbiorowe wiodące poza to pomieszczenie: karnawał wenecki, złodziejski napad, lincz tłumu na Shylocku. Solistów (przeważnie brytyjskich) dobrano wytrawnych.
W końcu sezonu w 2013 roku pojawiła się w Terytoriach nowa „sekcja”: laboratorium najnowszej opery Projekt P. W ramach projektu na Scenie Kameralnej odbywały się corocznie prapremiery dwu krótkich oper młodych polskich kompozytorów. Największe zainteresowanie, co zrozumiałe, wzbudziła pierwsza edycja (23 V 2013). Okazała się też najbardziej udana. Miało tam być rozbijanie konwencji widowiska operowego, i było. Wojciech Blecharz w swej „operze-instalacji” Transcryptum urządził widzom wędrówkę po wnętrzu Teatru. Podzielona na pięć grup publiczność, wiedziona przez osobnych przewodników, jeździła windami, przemierzała korytarze, odwiedzała zapadnię, pralnię, farbiarnię, malarnię, prasowalnię, sale prób, a wszędzie słyszała muzykę: wykonywaną na żywo, odtwarzaną z taśm, wspomaganą filmem. Jeśli nawet była w tym opowieść o dramacie kobiety, co straciła dziecko, to z trudem dawało się to wychwycić. Z Transcryptum Blecharza, w jego własnej reżyserii (którą Teatr hojnie wspomógł całą armią pracowników zaplecza), kontrastował utwór Jagody Szmytki dla głosów i rąk określony później „komediowym singspielem na temat zakulisowej rzeczywistości Teatru Wielkiego”; scenariusz współtworzył reżyser całości Michał Zadara. Aż trudno uwierzyć, ale Teatr sam tu z siebie bezlitośnie żartował. Osoby przedstawienia, czyli muzycy Orkiestry, Chór, Solistka (kapitalna Izabela Kłosińska) nie chcieli męczarni nad „nowoczesnością”, domagali się „klasyki”; Kompozytorka (w tej roli Barbara Wysocka) była bezradna, choć uparta, w konfliktach z Reżyserem, Dyrektorem i posłuszną mu Asystentką. A Szmytka, w swej twórczości penetrująca zwykle proces wydobywania dźwięków, a nie dźwięki same, bardzo pomysłowo „nowoczesność” ową ilustrowała np. poprzez wypieranie żywej gry przez nagraną, stosowanie nietemperowanego stroju, „czyszczenie” fortepianu odkurzaczem, uderzanie perkusyjną pałką w styropian, wydobywanie skrzypiących glissand ze strun skrzypiec. Młoda dyrygentka Marta Kluczyńska prowadziła spektakl z uśmiechem, ale serio.
Jej też przypadła realizacja muzyczna drugiej odsłony Projektu P, dyptyku oper o solarnych tytułach: Zwycięstwa nad słońcem Sławomira Wojciechowskiego i Solarize Marcina Stańczyka (26 IV 2014). Pierwszy utwór opierał się na wątkach z biografii futurystycznego malarza Kazimierza Malewicza, drugi – afrykańskiego malarza i didżeja Leona Bothy. Ale zaangażowany kontrowersyjny (prawdziwie) reżyser Krzysztof Garbaczewski, wraz z grupą współpracowników (libreciści, scenografka) sprawił, że samoistny sens spektaklu, bez studiowania komentarzy w teatralnym programie, pozostawał niedocieczony. Plastyka przedstawienia wręcz odstręczała: toczono po scenie przeraźliwą, bo ogromnych rozmiarów, a jak żywą, gałkę oczną; Malewicz (heroiczny w tej niewdzięcznej roli Tomasz Piluchowski) ubrany był w ciemną suknię, a pozostali wykonawcy przez kostiumy zdeformowani i odczłowieczeni, łącznie z dyrygentką. Lepsze wrażenie wywarła muzyka Stańczyka, zwłaszcza w sekcjach napisanych dla grupy chórzystów.
Więcej wartości dało się dostrzec w trzeciej i ostatniej edycji Projektu P (22 V 2015) w reżyserii Michała Borczucha, scenografii Doroty Nawrot i pod batutą Bassema Akiki. W Requiem dla Ikony Katarzyna Głowicka, polska kompozytorka rezydująca w Brukseli, dała obraz relacji Jacqueline Kennedy i jej fotografa. Miałka osobowość pierwszej damy USA i moda, jakiej w ubiorach hołdowała, oraz przydanie Jackie w spektaklu sobowtóra (w tej roli aktorskiej zabawna Marta Ojrzyńska), okazała się scenicznie nośna. Podobnie jak zręczne wcielenia fotografa Rona w osoby Prezydenta JFK, Pielęgniarza i Reżysera. Muzyka Głowickiej zgrabnie splatająca brzmienia kameralnej Orkiestry Teatru oraz niewielkich składów Chóru z elektroniką, długie umieranie Jackie czyniła prawdziwie przejmującym. W porównaniu z Requiem mniej wyrazistym wydał się Voyager Sławomira Kupczaka napisany na dwa głosy męskie, mały chór, takąż orkiestrę, i bardzo tu istotne projekcje wideo. Opera obrazuje bowiem historię szalonego – i ziszczonego dzięki tytułowemu Voyagerowi – marzenia człowieka o pojeździe mknącym w Kosmos.
Niektóre z tych przedstawień zyskały prawdziwe uznanie, choć oglądała je skromna liczebnie publiczność – widownia Sali Młynarskiego ma 248 miejsc. Za to na dużej scenie – dzięki koprodukcjom z zagranicznymi teatrami – widzowie na ponad 1700 krzesłach audytorium mogli napawać się spektaklami oper nie nowych, ale albo wystawianych w zamierzchłych wiekach, tuż po wojnie, albo wręcz nie granych nigdy. Te przedstawienia nie miały wielu powtórzeń, lecz dawały okazję do poznania stylistyki liczących się w Europie reżyserów. Rozpoczął ten szereg Niemiec, Willy Decker (chociaż w Warszawie zastępowała go asystentka). W sprowadzonej z Opery w Amsterdamie jego inscenizacji Elektry Straussa (24 III 2010) środki zastosował – wespół ze scenografem Wolfgangiem Gussmannem – oszczędne, nie bez znaków uwspółcześniających: pulchna Chryzotemis wystrojona, jak na szkolny bal, nosiła ze sobą wszędzie czerwoną torebkę... Ale przez pustą niemal scenę kroczyła polska Klitemnestra: fascynująca kontraltem i dramatyzmem roli Ewa Podleś. To dla niej ów spektakl wystawiono. A dyrygował ówczesny dyrektor muzyczny Teatru, Tadeusz Kozłowski. W Roku Verdiowskim (13 I 2013) pokazano inną, podobnie ascetyczną inscenizację Deckera i Gussmanna przejętą z Amsterdamu: Don Carlosa. Jako dekoracja widniała szaro-biała ściana królewskiego mauzoleum z kryptami. Zamknięta przestrzeń stanowiła tło dla psychologicznego dramatu. Ogromne nogi ukrzyżowanego Chrystusa, przebite gwoździami, widniały w górze nad sceną. Czołowy młody bas Teatru, Rafał Siwek, wystąpił jako Filip; mimo że uprzedzano o jego niedyspozycji, śpiewał doprawdy wspaniale. W roli Eboli błysnęła Agnieszka Zwierko (już solistka najpierwszych europejskich teatrów, z La Scalą włącznie).
Ledwie miesiąc po premierze w Londynie, pojawiła się w Teatrze Katia Kabanowa Janáčka (25 IV 2010), zrealizowana wspólnie ze słynną English National Opera. Doskonała reżyseria Amerykanina Davida Aldena ukazywała świat widziany oczami Katii – nieprzyjazny, jakoś pochyły, w strugach deszczu (kapitalna scena z parasolami), z nadętymi figurami kupca Dikoja i Kabanichy, z chwiejną kładką wiodącą w rzekę. Wyśmienicie wpisała się w to ujęcie Wioletta Chodowicz, tworząc jako Katia swoją kolejną kreację na tej scenie. Także inni polscy soliści dołączyli do swego dorobku udane role: Rafał Bartmiński (obojętny Borys), Karol Kozłowski (rozradowany Kudriasz), Elżbieta Wróblewska (sprytna Warwara).
Natomiast Brytyjczyk David Pountney przybył z Pasażerką Weinberga (8 X 2010) przygotowaną w koprodukcji z Festiwalem w Bregenz (tam odbyła się w lipcu 2010 prapremiera), ENO i Teatro Real w Madrycie. Przedstawienie wywołało wielkie poruszenie w Europie. Kompozytor, Mieczysław Weinberg, urodzony w Warszawie, po wybuchu wojny w 1939 r. przerażony eksterminacją Żydów przedostał się do Związku Radzieckiego i tam spędził resztę życia; zmarł w 1996 roku. Jego niewystawianą wcześniej Pasażerkę oglądano na Zachodzie (w tym w Niemczech) z niedowierzaniem jako pierwszą operę o hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Akcję otwierał widok luksusowego statku, gdzie wytworna Lisa, dawniej obozowa kapo (w tej roli godna najwyższych pochwał Agnieszka Rehlis), w jednej z pasażerek rozpoznała dawną więźniarkę, Martę. Symultanicznie, niejako pod pokładem, działy się sceny z obozowego piekła kobiet wszelkich narodowości i mężczyzn w pasiakach. Śpiewali w różnych językach; muzyka, stosownie do treści, mieści też w sobie różne style. Dyrygował Gabriel Chmura, znany z wykonań i nagrań symfoniki Weinberga.
Warszawską premierę Pasażerki obudowały rozmaite wydarzenia. Gościem specjalnym była 87-letnia Zofia Posmysz, więźniarka Auschwitz, autorka powieści Pasażerka, na podstawie której powstał znany film Andrzeja Munka oraz libretto opery Weinberga. Do programu teatralnego dołączono płytę ze słuchowiskiem wg powieści; otwarto skromną, ale ciekawą wystawę. W Salach Redutowych odbył się piękny koncert Wieczór przyjaciół Profesora Michała Bristigera (23 X 2010), też ocalałego z Holocaustu, orędownika muzyki Weinberga, a od dawna mądrego ducha Teatru. Wśród słuchaczy była Zofia Posmysz. Polska sposobiła się już do objęcia przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej i z tej uroczystej okazji, w dniu inauguracji przewodnictwa, 1 lipca odbyła się premiera Króla Rogera Szymanowskiego w reżyserii Pountneya. Z pewnością było ważne, że w takim dniu znany angielski reżyser z angielskimi współpracownikami i angielskimi przeważnie solistami wystawia polską operę wielkiego polskiego kompozytora pod batutą znanego polskiego dyrygenta Jacka Kaspszyka. I z pewnością Pountney dał oryginalną interpretację dzieła. Ale czy trafną? W głębi widniała ogromna (łysa) głowa Rogera, może na znak, że wszystko co najtrudniejsze, dzieje się w myślach człowieka. Lecz całość zmieniła się w krwawy (dosłownie) obrzęd ku czci Dionizosa. Co gorsza, scenę zajęły wysokie schody. Utrudniły ruch chórzystom i solistom. Boleśnie odczuła to jedyna Polka w obsadzie, Olga Pasiecznik, obsadzona w roli Roksany; upadła podczas próby. Na premierze śpiewała ledwie wysunięta z kulisy, wspierając się na kulach.
David Pountney wyreżyserował także Wilhelma Tella Rossiniego (21 VI 2015). Aż cztery teatry podjęły wysiłek wystawienia jednego z najtrudniejszych dzieł operowego repertuaru – obok Warszawy: Walijska Opera Narodowa w Cardiff, Grand Opera w Houston i Opera w Genewie. W Polsce jedyny raz grano Tella przed wojną w Poznaniu. Wykonanie koncertowe w Warszawie (9, 11 V 2008) pod dyrekcją Willa Crutchfielda świetnie zostało przyjęte i zaostrzyło apetyt na prezentację sceniczną. Pountney zaspokoił te oczekiwania. Zadbał przede wszystkim o muzyczny poziom wykonania i scenom skomplikowanym wokalnie nadał bezpieczny, quasi-koncertowy charakter. Ruch powierzył tancerzom, nie tylko podczas wiejskiego święta. To oni obrazowali miłość Matyldy i Arnolda, a w szczytowym momencie akcji – burzę. Dynamiczne w Tellu perypetie teatralne uległy uproszczeniom. Scenograf Raimund Bauer ośrodkiem gry uczynił wielofunkcyjną konstrukcję. Na górze pojawiło się tam jezioro, w rozstępach wieszano tarcze strzelnicze, potem szalał w nich pożar. Umowność żołnierskich walk była dostatecznie czytelna. Wilhelm Tell okazał się nader odpowiednim zwieńczeniem sezonu 2014/15. A Davida Pountneya zaproszono do wystawienia Strasznego dworu Moniuszki w listopadzie 2015 roku w ramach obchodów 50-lecia działalności Teatru Wielkiego w odbudowanym gmachu.
Inny Anglik, Keith Warner, nie mniejszej niż Pountney sławy, zanim w ramach cyklu Terytoria wyreżyserował Kupca weneckiego (2014), debiutował w Warszawie Weselem Figara Mozarta (10 XII 2010). Niezbyt szczęśliwie. Nadmiar rekwizytów o nie zawsze jasnym przeznaczeniu i różowo-beżowy, jakby słodkawy koloryt scenerii, przeczył czystości stylu mozartowskiej muzyki. Obroniły się polskie solistki: Wioletta Chodowicz jako Hrabina i znakomita Anna Bernacka jako Cherubin. Warner przeniósł później z Kopenhagi swą inscenizację Diabłów z Loudun Pendereckiego, przez Teatr wystawioną z okazji 80. urodzin kompozytora. Po latach od powstania dzieła Penderecki zmienił i rozbudował partyturę, a Warner całe przedstawienie uczynił nieomal plakatowym; z postacią rozwiązłej Ninon i koszmarnym bezgłowym tułowiem ojca Grandiera po egzekucji. Z warszawskich solistów barwne figury intrygantów, aptekarza Adama i chirurga Mannoury’ego, stworzyli Krzysztof Szmyt i Robert Gierlach. Niemniej co starsi widzowie z nostalgią wspominali dawne na tej scenie, poruszające przedstawienie Diabłów (1975), w reżyserii Kazimierza Dejmka, z nieocenionym Andrzejem Hiolskim jako księdzem Grandier i szaloną mniszką Joanną Krystyny Jamroz. Teraz urodzinową premierę uświetniły dwie wystawy: zdjęć Mariana Eile (dawnego redaktora „Przekroju”): Salvador Dali. Rewizyta (Elżbieta i Krzysztof Penderecki rzeczywiście złożyli Dalemu wizytę w Hiszpanii – rewizyta w Polsce zdarzyła się w sferze wyobraźni...) oraz partytur samego kompozytora.
Ekscytujących wrażeń dostarczyło wielkie widowisko (5 aktów, 9 obrazów, 100 dodatkowych chórzystów) Trojanie Berlioza (11 I 2011) w inscenizacji Carlusa Padrissy i jego skandalizującej hiszpańskiej grupy Fura dels Baus. Fura konia trojańskiego skojarzyła z wirusem komputerowym, a walki Trojan z Grekami i Kartagińczykami z grami komputerowymi. Projekcje wideo, światła, cała maszyneria Teatru Wielkiego, świetnie służyły takiej estetyce. A realizacja widowiska była możliwa dzięki połączonym siłom Pałacu Sztuk Królowej Sofii w Walencji, Teatru Maryjskiego w Petersburgu i, ma się rozumieć, Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.
W nurt teatru inscenizatora akuratnie wpisała się Natalia Korczakowska, po udanym Lenzu reżyserując Halkę Moniuszki (23 XII 2011). Zadała kłam głoszonej opinii, że młodzi zdolni twórcy teatru lekceważą Moniuszkę. Ale, co zaskoczyło, odczytała Halkę poprzez konflikt klasowy panów i chłopów, tak jak czynić nakazywał socrealizm i co uczynił Leon Schiller. Twierdziła nawet, że konflikt miasta i wsi w Polsce XXI wieku nadal jest aktualny. Jednocześnie wprowadziła akcenty młodopolskie: Dudziarz przybrał postać grającego Fauna z obrazów Malczewskiego, a Halka nie rzucała się do rzeki, lecz zabierały ją w zaświaty białe anioły (też z Malczewskiego). Na dworze Stolnika usługiwali lokaje w perukach, przy wielkiej sofie leżały wielkie, piękne psy dalmatyńczyki, Zofia była w modnej sukience i wiązała się z Januszem-playboyem z nudów (zbliżenia twarzy obojga oglądało się na ekranie). Korczakowska (ze scenografką Anną Met) brawurowo rozwiązała „górski” akt III. W Zakopanem (na Gubałówce?) stał fotograf z aparatem, przy nim szalał przebrany miś; z przeciwnych krańców sceny, po pochyłościach mknęli łyżwiarze (prawdziwi!). Takiej Halki na placu Teatralnym jeszcze nie było! W tytułowej roli występowała najlepsza w tym czasie polska Halka, Wioletta Chodowicz. Urodziwym Jontkiem był Rafał Bartmiński. Największą jednak sensację stanowił fakt, iż przy dyrygenckim pulpicie stanął słynny Marc Minkowski! Swego czasu dał z Orkiestrą Teatru wspaniałe wykonanie symfonii dramatycznej Berlioza Romeo i Julia (2006). Jego rodzina po mieczu wywodzi się z Warszawy, występował tu czasem na koncertach. Oczyścił muzykę Halki z solennej mocy XX-wiecznych opracowań – opera zabrzmiała lżej, bardziej stylowo; piękniej!
Reżyserską pracę oryginalnego szwajcarskiego twórcy Christopha Marthalera można było docenić w jednym tylko przedstawieniu (przygotowanym w koprodukcji z Festiwalem w Salzburgu): w Sprawie Makropulos Janáčka (17 II 2013). Choć akcja tej przedziwnej opery o klątwie nieśmiertelności toczy się w różnych miejscach, Marthaler zamknął ją w jednym wnętrzu: sali sądowej o drewnianym wystroju, w której odbywa się sprawa spadkowa. Orkiestra pod dyrekcją Gerda Shallera grała trudną partyturę z najwyższym mistrzostwem, wykonawcy – wszyscy w beżowych trenczach – tworzyli wiarygodnie realistyczne postacie. Jedynie, niestety, odtwórczyni kluczowej roli Emilii Marty ani śpiewem, ani wyglądem (w wyjątkowo brzydkiej sukience!) nie intrygowała tajemnicą. A powinna kryć w sobie tajemnicę licząca sobie (według libretta) ponad 300 lat diva operowa, do której kochanków zaliczała się połowa mężczyzn na scenie. Dodajmy, że dotychczas w roli tej fascynowały największe gwiazdy operowego świata, a Sprawa była w Polsce grana po raz pierwszy.
Nieznany był także u nas Słowik Strawińskiego (26 V 2012), przeniesiony z Teatru Maryjskiego i olśniewający chińsko-rosyjskim baśniowym wystrojem sceny. Spektakle, jako przeznaczone dla dzieci, grano po polsku. A poprzedzała je cała baśń Andersena, czytana z proscenium przez Wojciecha Malajkata. Opera zyskała doborową obsadę. Do koloraturowej partii Słowika zaproszono cenioną w Europie Katarzynę Dondalską. Występowali też: Izabela Kłosińska (Kucharka) i Rafał Bartmiński (Rybak), a scena chorego Cesarza (Adam Kruszewski) z przeraźliwą Śmiercią (Anna Lubańska) robiła wrażenie również na dorosłych. W baśni dla dorosłych, jaką jest Lohengrin Wagnera (17 IV 2014), Anglik Anthony McDonald, scenograf i reżyser zarazem, znalazł piękny, poetycki znak teatralny dla oddania łabędziego czaru rycerza. Peter Wedd (tytułowy Lohengrin) pojawiał się z białym łabędzim skrzydłem. Jasny, o młodzieńczej sylwetce i nierealnym brzmieniu tenoru, rzeczywiście wydawał się zjawiskiem. Elzę osaczała zaś ciemna sceneria, szeregi tak samo ubranych i kroczących kobiet i strażników. O wartość muzyczną przedstawienia zadbał ceniony węgierski dyrygent Stefan Soltesz. Warszawski Teatr powiązała tu koprodukcja z Walijską Operą w Cardiff. Instytut Goethego udostępnił zaś pasjonującą wystawę Syberberg i Wagner. Instalacje i filmy; prezentowała Hansa-Jurgena Syberberga, 80-letniego niemieckiego artystę kina, autora filmów o synowej Wagnera, Winifred, jego Parsifalu, Ludwiku II Bawarskim, Bayreuth i o Hitlerze; zawsze wzbudzały kontrowersje. Premierę poprzedził przegląd filmów Syberberga w kinie Iluzjon, odbyło się też spotkanie twórcy z widzami.
Nie najlepiej została przyjęta inscenizacja Marii Stuart Donizettiego (20 II 2015), rezultat koprodukcji trzech jeszcze, obok Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, teatrów: Covent Garden w Londynie, del Liceu w Barcelonie i des Champs-Élysées w Paryżu. Strojne stylowe suknie obu królowych, Elżbiety i Marii, wybijały się ze zgoła dzisiejszych zachowań i ubiorów całego ich otoczenia. Jednak nic nie było w stanie zaćmić muzyki Donizettiego, z którą rzadko udaje się w Warszawie obcować. Jej miękkość i emocje, choć zaklęte w konwencji śpiewu bel canto, wprawiały w stan oczarowania. Przekazywały je z osobistą szczerością solistki: Gruzinka Ketevan Kemoklidze (Elżbieta) i Włoszka Cristina Giannelli (Maria). Zwłaszcza sceny wieńczące akt drugi (i ostatni), w których Maria szykowała się już na szafot i kolejno żegnała z przyjaciółmi, miłością, życiem, a za jej plecami czekał Kat – należały, dzięki Giannelli, do pamiętnych operowych wzruszeń.
Jeśli uprawiany w Warszawie teatr inscenizatora przechylał (z lekka) szalę zainteresowań publiczności na stronę tego, co w operze publiczność może zobaczyć, to jednak magnesem wciąż pozostawała obsada, czyli jakie głosy w operze można usłyszeć. A wszystkie przedstawienia wystawiane w koprodukcjach niosły ze sobą zagranicznych solistów. Wzbudzali ciekawość, ale często – rozczarowanie. Rzadko reprezentowali prawdziwie wysoki poziom. Nawet w przypadku własnych produkcji, jak Turandot czy Latający Holender, do odtwarzania głównych ról Teatr zaangażował gości; znów nie spełnili oczekiwań. W sezonie 2010/11 kierownikiem działu impresariatu był Leszek Barwiński (casting director), dla którego europejski rynek wokalistów nie miał tajemnic. Ale działania w tej strefie ograniczały finanse: Teatru nie stać na sprowadzanie artystów prawdziwie wysokiej rangi. Podaje się kwotę 71 milionów złotych rocznej dotacji z budżetu państwa. A spośród tego typu instytucji w krajach Europy Środkowej, jest to, jak twierdzi dyrektor artystyczny Mariusz Treliński, kwota najniższa; mniej pieniędzy otrzymuje tylko Brno. Polacy, którzy zdobyli już w operowym świecie status gwiazd, przyjmują niekiedy zaproszenia do występu w Teatrze; ze względów sentymentalnych godzą się na mniejsze honoraria. Toteż w Warszawie zdarzało się usłyszeć i zobaczyć Ewę Podleś w Elektrze Straussa i Aleksandrę Kurzak nie tylko w Traviacie, lecz wespół z wybitnym barytonem Andrzejem Dobberem w Rigoletcie Verdiego. Mariusz Kwiecień przyjeżdżał, by ponowić swe dawne kreacje Don Giovanniego i Oniegina, i dać koncert w Salach Redutowych.
Wobec rozwijającej się współpracy z zagranicą, malały szanse solistów z zespołu Teatru i innych krajowych scen na prestiżowy udział w kolejnych premierach. Mieli prawo czuć się pomijani w obsadach czołowych ról. Pozostawał dla nich drugi plan i epizody. Dowodzili wtedy chętnie niemałych talentów np. tenorzy Mateusz Zajdel i Karol Kozłowski albo basy Mieczysław Milun i Aleksander Teliga. Tylko nielicznym powierzano kluczowe partie. A wówczas tworzyli prawdziwe kreacje. Najpierwszy mezzosopran Teatru Wielkiego Anna Lubańska, wspaniałą była Dydoną w Trojanach i wyśmienitą wręcz Ortrudą w Lohengrinie. Wielkie role Agnieszki Rehlis (Pasażerka) i Rafała Siwka (Don Carlos) były wcześniej odnotowane; Annie Bernackiej dodać jeszcze należy Kristę w Sprawie Makropulos. Inni pole artystycznego działania znajdowali w pozycjach dłużej utrzymywanych na afiszu. Nader obiecujący tenor Tadeusz Szlenkier przyjął role Pinkertona w Madame Butterfly i Stefana w Strasznym dworze Moniuszki. Małgorzata Pańko wykonywała partie Suzuki w Butterfly i Olgi w Onieginie, tytułową zaś tutaj rolę powtarzał Artur Ruciński, zdolny baryton (m.in. Tadeusz w Pasażerce), który błyskawicznie wybił się na najlepsze światowe sceny. Dwie znakomite, nagradzane na konkursach sopranistki, Aleksandra Kubas i Małgorzata Olejniczak-Worobiej, weszły do obsad Rigoletta (Gilda) i Strasznego dworu (Hanna). Rafał Siwek występował w tej operze jako Zbigniew, a także jako Zaccaria w Nabucco, gdzie tytułową rolę, tak jak w Rigoletcie, objął Mikołaj Zalasiński (Robert w warszawskiej Jolancie). Należy też odnotować piękny, ekspresyjny sopran Ewy Vesin (w partii Halki) – śpiewaczki już dojrzałej, związanej dotąd z Wrocławiem, a wstępującej dopiero na wielkie sceny.
Po dwukrotnym fiasku Studia Operowego przy Teatrze opieka nad kształceniem młodych śpiewaków przybrała nowe formy. W 2010 roku Teatr zainicjował Program Rozwoju Młodych Talentów Operowych pn. Akademia Operowa i włączył go w europejską sieć takich inicjatyw (ENOA – European Network of Opera Academies). Odtąd coroczne warsztaty prowadzone przez polskich i zagranicznych wybitnych pedagogów wokalistyki, wytrawnych korepetytorów, a także reżyserów, owocują międzynarodową wymianą młodzieży oraz interesującymi koncertami. W czerwcu 2013 Teatr stał się sceną konkursu wokalnego Neue Stimmen dla tej części Europy. Kontynuowane są edycje Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. S. Moniuszki. Repertuarową panoramę wzbogaciły spektakle studentów Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina dane na Scenie Młynarskiego we współpracy z Teatrem pod batutą Marty Kluczyńskiej. Była to wileńska wersja Halki (2010) i Sen nocy letniej Brittena (2012). A wiosną 2015 roku słuchacze Akademii Operowej przygotowali historyczny wodewil Cud albo Krakowiaki i Górale Bogusławskiego/Stefaniego (13 III 2015). Zaangażowany jako kierownik muzyczny przedsięwzięcia Władysław Kłosiewicz, specjalista od wykonawstwa muzyki dawnej, próbował wypracować stylową interpretację muzyki z końca XVIII wieku, stworzył nawet w tym celu odrębną młodzieżową orkiestrę. Spektakl przyjęto dobrze. Wpisał się w obchody 250 lat teatru publicznego w Polsce.
W ostatnim okresie nie brakło wydarzeń szerszego pokroju. Warszawski Teatr z przedstawieniami Trelińskiego występował w Moskwie, w Teatrze Bolszoj (Oniegina przyjęto tam nadspodziewanie przychylnie), a z Otellem w Japonii (z zaangażowanym na to tournée modnym wtedy, acz zawodnym głosowo, José Curą). Pojawiła się na warszawskiej scenie legendarna Edita Gruberova w koncertowym wykonaniu mało znanej opery Donizettiego Roberto Devereux (26 VI 2011 roku). Valery Gergiev przyjechał zadyrygować Damą pikową i Onieginem Czajkowskiego w reżyserii Trelińskiego (styczeń 2009 i styczeń 2010), w styczniu 2011 poprowadził tu Trojan, w marcu 2012 przywiózł z Petersburga cały swój Teatr Maryjski z monumentalną operą Prokofiewa Wojna i pokój, a w grudniu 2013 poprowadził w Warszawie (później w Nowym Jorku) premierę Trelińskiego łączącą Jolantę z Zamkiem Sinobrodego. We wrześniu 2012 roku spektakle wznowionej Aidy dano w Maskacie, stolicy arabskiego Omanu. Świetny i sławny polski tenor Piotr Beczała obchodził tu 20-lecie swej kariery scenicznej na uroczystym koncercie z Chórem i Orkiestrą Teatru pod batutą Patricka Fournilliera, śpiewając najpiękniejsze tenorowe arie 24 listopada 2012 roku. Pasażerka pojechała w 2014 roku do Nowego Jorku.
Ważną zmianą w strukturze Teatru był fakt wyłonienia z jego artystycznego organizmu w 2009 roku Polskiego Baletu Narodowego pod dyrekcją Krzysztofa Pastora i kierownictwem programowo-organizacyjnym Pawła Chynowskiego. Począwszy od premiery Tristana w choreografii Pastora (do dobranej muzyki Wagnera, 29 III 2009), PBN szybko zbudował interesujący repertuar, zaprasza wybitnych choreografów zagranicznych (John Neumeier) i obiecujących polskich (Jacek Przybyłowicz); na międzynarodowej arenie baletu stał się już zespołem rozpoznawalnym. Od początku istnienia co roku na Scenie Kameralnej odbywają się pod egidą PBN warsztaty choreograficzne Kreacje. W tym swoistym laboratorium tancerze otrzymują szansę debiutu choreograficznego: ujawniły się tu talenty Jacka Tyskiego i Roberta Bondary, a także Anny Hop. Poza tym doświadczają innych teatralnych specjalizacji, np. projektowania kostiumów, opracowywania projekcji multimedialnych, opieki menedżerskiej nad przedstawieniem, fotografowania tańca.
W sytuacji (nieczęstej), gdy dyrekcję artystyczną operowego teatru sprawuje reżyser, i to o tak mocnej osobowości jak Mariusz Treliński, pewne problemy stwarza obsada dyrektora muzycznego. Przez dłuższy czas był nim Tadeusz Kozłowski, a po nagłym przerwaniu kontraktu stanowisko to, na krótko, zajął Rosjanin Evgeny Volynsky. Włoch Carlo Montanaro pozostał na stanowisku trzy lata (2011–2014). Na koniec kontraktu przygotował koncertowe – wyborne! – wykonanie takiego rarytasu, jak Attila Verdiego (15 III 2014), z Rafałem Siwkiem w partii tytułowej i Arturem Rucińskim (Ezio). Ale nadal odwiedza Teatr, by prowadzić spektakle niektórych oper włoskich. Od sezonu 2014/15 dyrektorem muzycznym Teatru jest Andriy Yurkevych, ceniony już na świecie. W ogólnym bilansie przeważają jednak wizyty dyrygentów, którzy przybywają razem z zagraniczną koprodukcją, czyli inscenizacją i czołowymi solistami; ze względu na kwestie porozumienia z Orkiestrą daje to lepsze lub gorsze wykonawcze rezultaty. Z polskich dyrygentów najczęściej zapraszany do współpracy jest Łukasz Borowicz, czasem Gabriel Chmura (premiery Pasażerki i Moby Dicka).
Od 2012 roku jako pełnomocnik dyrektora ds. muzycznych działa dyskretnie Stanisław Leszczyński. Czysto muzycznych wydarzeń odbywa się bowiem w Teatrze niemało. Od 2010 roku we wrześniu Teatr staje się gospodarzem Szalonych Dni Muzyki w Warszawie.
Pół placu Teatralnego zajmuje wówczas namiot do koncertowania, sale wewnątrz gmachu otrzymują różne muzyczne imiona, publiczność (z tanimi biletami w dłoniach) wędruje od jednej do drugiej, wstępując na krótkie, a zawsze atrakcyjne koncerty; grywa na nich Orkiestra Teatru i występują soliści. Rzadkie, lecz przeważnie uroczyste lub okolicznościowe koncerty na przestrzeni roku mają charakter symfoniczny, z udziałem orkiestry własnej bądź zespołów zapraszanych, albo kameralny w Salach Redutowych. Powodzeniem cieszą się recitale śpiewaków. Autorskim pomysłem Stanisława Leszczyńskiego są koncerty kameralne z serii Preludia premierowe. Ich wysmakowane programy wypełniają drobniejsze, a ważne utwory kompozytorów, których sceniczne dzieła w danym sezonie są wystawiane – w najlepszych wykonaniach. Z muzyką koncertową i operową w swoisty sposób korespondują wystawy urządzane przez Muzeum Teatralne, a także obrazy wybitnych malarzy lub inne obiekty sztuki prezentowane widzom przez Galerię Opera.
Teatr składa swej publiczności propozycje nie wyłącznie słuchania i oglądania, lecz również czytania. Dział literacki wydaje nie tylko teatralne programy (z pełnymi przekładami librett operowych) i katalogi wystaw. Z inicjatywy kierownika działu Marcina Fedisza ukazuje się seria książek „Biblioteka TW-ON”, a w niej te, które – nieznane bądź zapomniane – stanowiły kanwę wystawianych oper, np. Lenc Büchnera (grano operę Wolfganga Rihma), Pasażerka Posmysz (grano operę Weinberga) czy premierowa publikacja polska Sprawy Makropulos Karela Čapka w specjalnie zamówionym tłumaczeniu Jana Gondowicza (grano operę Janáčka). Wydano też Dzienniki Wacława Niżyńskiego i Dziedzictwo Sinobrodego, zbiór szkiców o wątku Sinobrodego w sztuce Europy (grano operę Bartóka). Biblioteka nie zapomina o dzieciach: wśród licznych dla nich książeczek znalazły się bajki E.T.A. Hoffmanna Dziadek do orzechów (grany jest balet Piotra Czajkowskiego) i Słowik Andersena (grano operę Strawińskiego).
Widzowie odczuwają siłę przyciągania Teatru. Celebryci pojawiają się na premierach (każdy teatr operowy hołduje po trosze snobizmowi). Inni wstępują w te progi po raz pierwszy w życiu. Nieraz kieruje nimi ciekawość przedstawień w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Na internetowych blogach dzielą się potem wrażeniami i zdumieniem, że opera może nie być stara i nudna. Ogromnej intensywności nabrały programy edukacyjne. Głównym ich celem jest oswojenie zainteresowanych z tak niezwykłym miejscem, jak warszawski Teatr Wielki. Wabi on dzieci z różnych grup wiekowych (5+, 10+, 15+), a także dorosłych (w tym nauczycieli). Kontynuowane są (organizowane od 2009 roku) niedzielne spotkania w Salach Redutowych Wielki dla małych. Miewają formę przystępnych koncertów i wybitni występujący na nich artyści (np. skrzypek Krzysztof Jakowicz, wiolonczelista Tomasz Strahl, pianista Krzysztof Jabłoński) toczą ciekawe rozmowy z małymi słuchaczami. Rodzice chętnie przychodzą z dziećmi na Rodzinne zabawy w Wielkim. Bawią się wspólnie w dźwiękowe gry, rysują nutki. Można zasmakować w lekcjach śpiewu i tańca, sztuce fotografii teatralnej i konstruowania dekoracji, a na Uniwersytecie wiedzy operowej zgłębiać teatralne tajemnice. Nie brak ich ani w przeszłości, ani w teraźniejszości.
Już królowie polscy chcieli opery w Warszawie; i żeby była teatrem publicznym – dla wszystkich. Polak Wojciech Bogusławski (stoi na pomniku przed gmachem) mądrze dla opery Teatr Wielki obmyślił, a Włoch Antonio Corazzi pięknie go zaprojektował. Historia nie szczędziła Teatrowi dramatycznych chwil. Zniszczyło go okrucieństwo wojny, ale odżył. I pięćdziesiąt już lat opera działa w odbudowanym Teatrze. Te dzieci, które przychodzą dziś z rodzicami na zabawy i koncerty w Salach Redutowych, dorosną i doczekają z pewnością stulecia działalności Teatru Wielkiego w odbudowanym gmachu w 2065 roku. Ależ będzie pięknie! I ciekawe – czy również na ten wielki jubileusz wystawiony zostanie Straszny dwór?