Odwiedziłem niedawno znajomego fotografa. Mieszka w centrum Warszawy, ostatnie piętro, spadzisty dach, małe okna tuż nad podłogą – dom jak z prologu filmu Ręce do góry – pomyślałem. Styczeń, jadę na wieś, do domu artysty, po obrazy na tę wystawę. Śnieżyca. Wokół wielkie białe powierzchnie śniegu z gdzieniegdzie wystającymi czarnymi drzewami. Jest jak w filmie Essential Killing. Dojeżdżamy, pakujemy prace. Wielkoformatowe obrazy, każdy jest zatrzymanym na płótnie filmem. Jest moje ulubione morze jak kadr z libańskiej części Rąk do góry. W tym filmie Jerzy Skolimowski mówi: „W kraju zostali moi przyjaciele malarze i w ścianach pracowni powiedzieli więcej, niż ja mogłem powiedzieć w filmie”. To nieprawda. On mówił zawsze inaczej, wcale nie mniej. Tak samo mocno i wyraźnie w filmie, jak i w malarstwie. Malarstwo Jerzego jest malarstwem emocji. Malarstwem chwili. Dynamicznym i intensywnym siłą malarskiego gestu budującego epickie znaczenia. Jedni widzą w tym malarstwie cierpienie, inni nadzieję. Wszyscy zapamiętują. Zawsze, kiedy widzę brzozowy las, myślę o obrazie Azyl. Wracamy. Chowamy obrazy do magazynu, w którym zaczekają na wystawę. W rogu stoi szlifierka jak z filmu Fucha z Jeremym Ironsem. Czy to tylko moja obsesja na punkcie obrazów stworzonych przez Skolimowskiego na filmowej taśmie i malarskim płótnie? Idźcie na wystawę, przekonajcie się sami.
Marcin Fedisz
Kurator